Nie mogę całe życie bać się tego, jak zareagujesz na każde moje słowo. Stawiam kroki, powoli oddalam się od ciebie, a cały czas mam wrażenie, że idziesz za mną, próbując kontrolować każdy mój ruch. Każdą rozmowę, każde spojrzenie, każde wyjście z domu, bez ciebie. Mogłabym to zrozumieć, gdyby nie to, że ty też masz swoje życie, w którym ja przecież od dawna nie biorę udziału. Nie zrezygnowałam na przekór tobie, po prostu się rozeszło. Samoczynnie, ku twojemu zdziwieniu, z ogromną ulgą dla mnie. Jestem tylko człowiekiem, popełniam w życiu błędy. Niektóre będą się za mną ciągnąć do końca życia. Jak na przykład ty. To brzęczące w głowie echo, przybierające kształt słowa "przyjaźń". Nabrałam obrzydzenia. Do siebie, do ciebie, do całego tego syfu, w który chciałam kiedyś wierzyć. I wystarczyła mi do tego tylko jedna rozmowa z tobą, bardzo dawno temu.
Zawsze byłam mściwa, gdybyś mi podpadła, uderzyłabym w najczulszy punkt. A dobrze wiem, że On zawsze nim będzie. Ratuje mnie jedynie tyle, że On brzydzi się takim syfem i jeśli czegokolwiek mogę być pewna to tego, że nie upadłby tak nisko, żeby zwrócić na ciebie uwagę. Choćby najmniejszą.
W ramach zbiorowej odpowiedzi na Wasze komentarze pod poprzednim postem:
Dlaczego nie dzwonię i choćby nie próbuję z Nim porozmawiać? Próbowałam.
I wtedy byłam przekonana, że wolałabym usłyszeć "spadaj" niż żyć dalej
w tej okropnej ciszy. Usłyszałam to "spadaj", i o dziwno naprawdę mi wtedy ulżyło.
Na chwilę. Bo zaledwie kilka godzin później nasz wspólny znajomy przeszedł z Nim
przepełnioną emocjami rozmowę, gdzie najważniejszym było chciałbym spróbować,
ale po wszystkim, co jej zrobiłem, dzisiaj nawet nie umiem spojrzeć Jej w oczy.
Kwestionowałam to, długi czas, zastanawiając się, czy to wszystko nie było jedynie snem.
Czy ci wszyscy ludzie w moim otoczeniu nie próbują mnie w coś wkręcić, żeby później
wyskoczyć z tekstem "mamy Cię". Ale każde Jego późniejsze zachowanie jedynie
utwierdzało mnie w przekonaniu, że co jak co, ale w tym momencie - powinnam ufać znajomym.
Myślisz, że chłopak jest tym błędem w życiu? Tak wnioskuję z Twojej wypowiedzi.
OdpowiedzUsuńNie chłopak. Ta pseudo przyjaciółka, o której jest post.
UsuńSerio, nie pomyślałabym, że ten opis jest skierowany do dziewczyny. Zresztą przyzwyczaiłam się, że większość blogowiczów pisze o facetach.
UsuńPrzy cytacie jest nawet forma żeńska ;)
UsuńAch... trudne sprawy.
OdpowiedzUsuńOn się boi odrzucenia, a przy tym robi Ci mętlik w głowie... faceci.
OdpowiedzUsuńMyślę, że nawzajem sobie robiliśmy syf w głowie..
Usuń"Nie umiem jej spojrzeć w oczy". Cholera, skąd ja to znam... Nienawidzę tych słów...
OdpowiedzUsuńP.S. Uważam, że to bez sensu bo to mój przyjaciel. Bardzo go lubię, cenię i szanuję. Dużo dla mnie zrobił.
A ja właśnie przepadam za polskimi filmami.
Gdyby nie Agnieszka, już dawno zwątpiłabym w istnienie przyjaźni. Mało komu można ufać. To żałosne - przestałyśmy się przyjaźnić, ale wiem o tobie tyle, że mogę zniszczyć ci życie.
OdpowiedzUsuńTyle, że w tym cholernym wypadku - jej zdaniem - nie przestałyśmy się przyjaźnić.
Usuńtak jak kiedyś mój tata mi powiedział,że nie trzeba bać się wrogów, lecz przyjaciół, osób,które wiedzą gdzie uderzyć,żeby najmocniej bolało. dlatego nigdy nikomu nie mówię o sobie wszystkiego. moją jedyną przyjaciółką jest moja mama i wiem,że nigdy nie stanie przeciwko mnie. w przeciwieństwie do takich pseudoprzyjaciół.
OdpowiedzUsuńJa też nie powiedziałam wszystkiego. Po prostu po czasie zaufałam, w pewnym stopniu. I powiedziałam o dwa słowa za dużo.
UsuńHm.. ja chyba w ogóle nie wierzę w istnienie przyjaźni.
OdpowiedzUsuńJa się pogubiłam, nie wierzę w ludzi, zupełnie.
UsuńWarto rozdrapywać to co było?
OdpowiedzUsuńNie ja zaczęłam.
UsuńCzasami powinniśmy zamknąć pewne rozdziały raz na zawsze.
OdpowiedzUsuńPodpalić je, razem z ludźmi.
UsuńJak można być aż tak okrutnym dla innych?...
OdpowiedzUsuńNie wiem, naprawdę.
Usuń"Przyjaciółka"...
OdpowiedzUsuńIdiotka.
Usuń