5 maja 2014

My heart goes nana - część szósta.

W pierwszej chwili chciałam pominąć ten post ze względu na to, że trochę się przedawnił. Ostatecznie doszłam do wniosku, że nie byłabym sobą, gdybym przemilczała ten dzień i przeszła nad nim do porządku dziennego, więc pozwolę sobie cofnąć kalendarz o siedem dni do tyłu i kolejny raz przedstawić Wam tę samą piosenkę, której (znów) od roku nie słyszałam. 


Wracam do tych dźwięków co roku i choć co roku przywołują one mniej więcej te same wspomnienia i emocje, dziś odbieram je trochę inaczej. Przez ostatnie trzy tygodnie, kiedy tutaj zbierały się drobinki kurzu, które wprawiłam w ruch otwierając drzwi, moje życie wcale się nie zatrzymało. Zgubiłam gdzieś zasięg, zrobiłam mały rachunek sumienia, wróciłam na chwilę do przeszłości, a później zaczęłam chłonąć słowa, dźwięki i codzienność, obdarowując uśmiechem nie tylko tę Małą Istotkę, z którą spędzam ostatnio bardzo dużo czasu, ale również przypadkowych ludzi na ulicy. I polubiłam momenty, kiedy zaczęli to odwzajemniać. Mogę to zgonić na wiosnę, choć za oknem mam raczej jesień, albo na karmę - dostaję to, co od siebie daję. To chyba najważniejsza rzecz, która zmieniła się we mnie przez ten rok. Nakreślałam Wam obraz zamkniętej w sobie nastolatki, którą byłam w roku 2008, przywoływałam dźwięki, które wypełniały moje dni w tamtym czasie i kiedyś nawet wspomniałam, że wizualnie też zmieniłam się nie do poznania. 5 maja jest takim dniem, który pozwala mi się cofnąć i przypomnieć sobie ten obraz kolejny raz, wywołując na twarzy już bardziej pobłażliwy aniżeli radosny uśmiech. Między tą dziewczyną a kobietą, którą dziś widzę w lustrze jest przepaść, w której mieszczą się nie tylko upływające lata, które wyryły już na mojej twarzy kilka pierwszych zmarszczek, ale dziesiątki wspomnień, do których trochę wróciłam, spędzając ostatnie dwa tygodnie w towarzystwie tych ludzi, którzy otaczali mnie latem 2008, później '09, jak i również doświadczeń, poniekąd również z tymi ludźmi związanych. Szczególnie z jedną osobą. Mam takie wrażenie, że rok temu wracając do tej muzyki było we mnie więcej smutku niż jest teraz. Nauczyłam się inaczej patrzeć na tamten okres i na zachodzące we mnie samej zmiany. No i... nauczyłam się optymizmu. Bardziej niż kiedykolwiek wierzę w szczęśliwe zakończenia, ale także bardziej dostrzegam piękno chwili, która trwa. Albo po prostu dziś żyję bardziej dniem dzisiejszym niż wczorajszym.
Sielanka kończy się jednak w momencie, kiedy otwieram główną stronę bloga i widzę ten kurz unoszący się w powietrzu. Sześć lat temu byłam w tym miejscu, a nie tylko bywałam. I pod tym względem, jeśli o słowa chodzi, czułam się lepiej niż teraz, kiedy tych słów nie umiem z siebie wydobyć. Chociaż z drugiej strony noszę w sobie świadomość, że nie przychodzę tutaj nie dlatego, że nie chcę, ale dlatego, że to miejsce jest pełne emocji, w większości niezbyt pozytywnych, które przez lata z siebie wyrzucałam, a których dziś we mnie nie ma. Gdybym miała teraz do Was mówić, musiałabym chyba opowiadać Wam o tym, jak minął mi dzień, a nie jestem pewna, czy lifestyle jest moim stylem i czy kogokolwiek by to interesowało. Niemniej jednak jestem tu, tak jak byłam wtedy i kolejny raz życzę sobie i Wam, byśmy spotkali się w tym miejscu za rok, bo wiem, że mimo nieobecności w świecie blogowym spowodowanej natłokiem spraw związanych z realną codziennością, wciąż nie lubię podziału na świat realny i wirtualny, że każda z nas ma tu swój dom, z którego na chwilą obecną nie chce się wynosić. I ja też nie chcę, choć nie wiem, jak mam tu funkcjonować. 
A na koniec, choć może od tego powinnam była zacząć - dziękuję Wam, że wciąż ze mną jesteście. Zwłaszcza, że wiem, jak ciężkie to bywa. ;)

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz