10 października 2014

Co robi All, kiedy nie ma jej na blogu.

Pytacie, więc... chciałabym napisać coś interesującego w stylu "podróżuje po świecie, poznaje nowe miejsca i wspaniałych ludzi", ale - niestety - nic z tego. Mogłabym krótko i zwięźle powiedzieć, że pracuje, ale po tylu latach z Wami spędzonych i zważywszy na fakt, że mimo mojej nieobecności Wy wciąż tu jesteście, to (chyba) nie wystarczy. Niemniej faktycznie pracuje. I, paradoksalnie, kiedy zakończyłam współpracę z firmą, w której nieustannie goniły jakieś terminy, a tym najczęściej spotykanym był "na wczoraj", kiedy przeniosłam się do miejsca, gdzie niby powinien być spokój... przestałam mieć czas dla siebie. I to nie tylko dla bloga, dla sieci, ale po prostu na życie. Zegar wskazuje godzinę 23:30, a ja niedawno skończyłam odkurzać. I pewnie nie zabrałabym się za to, gdyby nie weszła dziś do mnie Rodzicielka i nie stwierdziła, że ten bałagan panujący wokół mnie jest nie tyle nie w moim stylu, co wręcz niepokojący. Pół roku temu śmiałam się z sąsiadki robiącej pranie przed północą, a zaledwie przedwczoraj sama wieszałam je przed pierwszą. Jedynym plusem tej pracy jest to, że wychodząc o ósmej mogę się wyspać. (czy ja właśnie uznałam, że wstawanie przed siódmą to jakiś luksus?) Problem w tym, że do domu wracam przeważnie przed dziewiątą wieczorem, a wtedy naprawdę ostatnią rzeczą o której myślę jest internet. Choć to nie jest tak, że słowa przestały mieć znaczenie. Wciąż za nimi tęsknię. I za tym okresem, kiedy miałam czas zebrać je do kupy. Kilka dni temu, podczas wieczornego spaceru odkryłam, że przyszła jesień. Nagle, choć przecież z domu wychodzę codziennie, zauważyłam leżące na trawnikach liście, łysiejące korony drzew i szaliki przewiązane wokół szyi przechodniów. I zaczęłam się zastanawiać... kiedy to się zaczęło? Zawsze lubiłam ten moment, kiedy pierwsze liście zaczynają szeleścić pod butami. Jako że jesień wciąż jest moją ulubioną porą roku... zrobiło mi się przykro, że zaczynam przegapiać jej początki. Zatrzymałam się w tym biegu. I poczułam, że brakuje mi oddechu. Miałam tutaj zajrzeć kilka dni temu, kiedy przez pół kuchni przeleciał ten kubek, w którym rok temu zaparzałam jedną z pierwszych herbat. Ale te słowa utknęły w wersji roboczej wiadomości na telefonie, bo tam szybciej się dostaję niż tutaj. Mój tydzień trwa trzynasty dzień pod rząd i kiedy wreszcie usiadłam, żeby z kubkiem parującej herbaty móc podziwiać moją uporządkowaną przestrzeń, zaczerpnąć oddech i trochę z Wami pobyć... czuję, że naprawdę za tym tęsknię. Wdech, wydech... 

Co u Was, Kochani? 

6 komentarzy :

  1. U mnie też nic nadzwyczajnego się nie dzieje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Proza życia Cię dopadła, razem ze zmęczeniem. Zasługujesz na solidną porcję wytchnienia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Też nie wiem kiedy spadły liście... jakoś tak ciepło jest i chyba nadal jest dla mnie lato, choć czasu nie mam na nic, podobnie jak i ty.

    OdpowiedzUsuń