1 maja 2016

O miłości. (do siebie)

// miał to być typowy post z serii O (czymśtam), czyli z przymrużeniem oka.
wyszło poważnie. ale chcę Was prosić, celowo na wstępie,
żebyście postarali się spojrzeć na te słowa... w sposób ni mniej ni bardziej... swój.
tak szczerze, z głębi własnej potrzeby samoakceptacji, która wciska Was czasem
w ten ciemny róg pokoju i nie pozwala spotkać się z ludźmi.
mówcie co chcecie, ale ja wiem, że macie takie momenty. wszyscy je mamy. //

Patrzę właśnie na Angelinę Jolie w Larze Croft i coś mi się przypomniało. Może na początek powiedzmy sobie szczerze - bez względu na to czy mi się ona podoba czy nie (nie) to nie zaprzeczę temu, że jest piękna... w środku. I piękny jest stosunek Brada do niej. I od wielu lat obserwuję ją jako symbol kobiecości i uważam, że jest co podziwiać.

Zakładam, że każdemu z Was zdarzyło się usłyszeć, że kochana kobieta staje się piękniejsza. I chyba coś w tym jest, że tę miłość widać na zewnątrz. Tyle tylko, że to nie jest kwestia miłości mężczyzny (tudzież kobiety), a miłości do samego siebie. Miłości szeroko pojętej, która ma niewiele wspólnego z narcyzmem, a która wpływa na nasze poczucie własnej wartości, na szacunek do samego siebie i na nasze postrzeganie własnej osoby. I mówcie co chcecie, ale ja pytam: dlaczego ktoś miałby mnie kochać, skoro ja sama siebie nie kocham?

Powiedziałam to ostatnio w towarzystwie koleżanki, u której wywołało to swego rodzaju (niemałe z resztą) oburzenie. No bo jak to, dlaczego miałabym siebie kochać? - zapytała po chwili wpatrywania się we mnie szeroko otwartymi oczyma. A ja pytam dlaczego nie. I dlaczego uważamy - my, ludzie - że to czyjaś miłość nas uratuje, zamiast spróbować samych siebie nią obdarzyć. Ustalmy jedną różnicę. Ja nie mam na myśli stania przed lustrem i wpatrywania się w siebie z wyrazami zachwytu (bo to na dłuższą metę powinno się jednak leczyć) czy przeświadczenia, że tylko ja, nikt więcej, zwyczajnego egoizmu.

Mnie chodzi o to, że...trzeba umieć ze sobą żyć. Po prostu. Jestem introwertykiem. Często jestem sama, spędzam czas z samą sobą i potrafię go sobie zorganizować w taki sposób, by nie czuć się skrzywdzoną, choć ktoś inny może tego nie rozumieć. I nie, ja nie uważam, że ludzie nie są nam potrzebni. Uważam po prostu, że lepiej jest mieć przy sobie jedną osobę wartą wszystkiego, za którą idzie się w ogień ze świadomością wzajemności tej relacji niż dziesiątki ludzi, którzy niczego do naszego życia nie wnoszą.

Dwa tygodnie temu przy okazji urodzin odebrałam życzenia głównie prawdziwej bliskości, bo fajnie jest kogoś mieć, takie uzupełnienie siebie. Mogę snuć dziesiątki dywagacji na temat swojej niezależności i silnego charakteru, którego faceci podobno się boją, ale prawda jest taka, że tu chyba chodzi o to, że ja swojego życia nie uzależniam od tego swego rodzaju posiadania, choć to nie jest właściwe słowo. Miałam koleżanki, które rozpadały się na kawałki kończąc związki nie z miłości, ale z samotności. Znam bardzo wiele kobiet, które się jej boją, bo sobie nie poradzą. I to najczęściej nie ma nic wspólnego z uczuciem żywionym do człowieka, który znika z ich życia, bo te uczucia to mógłby być temat na osoby post i tak naprawdę tych uczuć tutaj jest aż nadto, choć nie mówiłam o nich dawno. I... nie, ja nie uważam, że mężczyźni są kobietom niepotrzebni. Daleko mi do feministki i uważam, że ten feminizm to w ogóle kończy się w momencie, kiedy trzeba wnieść lodówkę na czwarte piętro. I generalnie to sądzę, że jesteśmy sobie potrzebni nawzajem. Że związki mogą być piękne. Że miłość potrafi uskrzydlać. Ale ustalmy też, że najtrwalszym ze związków jest ten nasz z samym sobą. Że jedyna miłością, która przed czymkolwiek może nas uratować* jest ta, którą obdarzamy samych siebie. I że jeśli ja sama siebie będę nienawidzić to nikogo nie zachęci do tego, by zaczął mnie kochać.

Każdej z nas życzę takiego Brada, u którego boku możemy rozkwitać wciąż na nowo jak ta Angelina będąca dla wielu symbolem. Ale ziarno tego kwiatu zasiewamy same. I same musimy zadbać o to, by powstały pąki, które później będą miały szansę się rozwinąć.

I kiedy ktoś mnie pyta dlaczego miałby sam siebie kochać z tak widocznym oburzeniem... to ja sobie myślę, że mimo tego związku, w którym czuje się szczęśliwy, wciąż jednak twierdząc, że coś jest nie tak... to po prostu wcale nie odnalazł wszystkiego, bo brakuje tej rzeczy, która pozwoli nam samym poczuć się dobrze. Ze sobą. Bo nikt nigdy nie będzie w stanie zastąpić nam tego poczucia... piękna, które sobie stwarzamy. I ten brak, który ludzie często odczuwają mimo osiągnięcia wszystkiego o czym kiedyś marzyli, zaczyna się i kończy w nich samych. Tego nie da się kupić, nie da się zastąpić.

O tym, jak to czasem utrudnia życie (z ludźmi) mogłabym napisać osobny post... jeśli chcecie.

* choć to uskrzydlanie, kiedy czuje się i otrzymuje uczucia od kogoś... wpływa na bardzo wiele rzeczy. na postrzeganie siebie też. ale jeśli zaczyna się i kończy na kimś, to ja wciąż to widzę jako strach przed samotnością. 

// kolejna rzecz jest taka, że związek z samym sobą jest związkiem jak każdy inny - pełnym napięć, wielu pytań, odrobiny niepewności. są kryzysy, są zwątpienia. ale kłótnie są ważne, trzeba umieć się godzić. z sobą. z tym Kimś, pisanym wielką literą. 

31 komentarzy :

  1. Jak powiedział pewien mądry filozof - Zajrzyj w siebie. W twoim wnętrzu jest źródło, które nigdy nie wyschnie, jeśli potrafisz je odszukać. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Trzeba umieć ze sobą żyć"
    Kiedyś w pozornie błahej rozmowie z tatą padły dokładnie te same słowa i choć do dziś nie wiem jak z rozmowy o niczym doszliśmy do rozważań na temat miłości te słowa zawsze do mnie wracają. I mimo, że już wtedy uświadomił mi, że kluczem do szczęścia jest akceptacja samej siebie ja dalej nie wprowadziłam ich w życie. Potrafię znaleźć wytłumaczenie dla każdego, potrafię wybaczyć innym i powiedzieć, że przecież jutro też jest dzień, zawsze znajdę usprawiedliwienie dla czyjegoś zachowania ale nigdy nie potrafię stanąć przed lustrem i powiedzieć tego do swojego odbicia. I chyba nie ma też bardziej surowego sędziego dla mnie niż ja sama.
    I jedyne co pozostaje to ciągły strach, że już nigdy się to nie uda.
    Huu... tym postem trafiłaś w samo sedno.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko, widzisz, ja wcale nie uważam, że jedno przeczy drugiemu. Ja też jestem dla siebie najsurowszym sędziom, czasem nie mogę sama z sobą wytrzymać i, przysięgam, chętnie niekiedy dałabym sobie w zęby. Rzecz w tym, że droga do samoakceptacji jest nie tylko długa, ale i kręta. Ludzie często rezygnują gdzieś po drodze, bo nie mają siły. Ale przecież te najważniejsze i najbardziej wartościowe rzeczy nigdy nie przychodzą łatwo. Możemy miewać masę kryzysów gdzieś w sobie, ale najważniejsze jest to, żeby ostatecznie dość do wniosku, że jest nam z sobą dobrze. A krytyczna ocena swoich zachowań jest dobra o tyle, że może prowadzić do samorozwoju, trzeba ją tylko dobrze wykorzystać.

      Usuń
  3. Niektórzy zapominają o sobie, o szczęściu i życiu ze sobą. Często słyszę, że jestem szczęściarą bo mam tego jedynego ale... On nie jest gwarancją i wyznacznikiem mojego szczęścia. Kocham go, jestem z nim szczęśliwa ale... Z samą sobą także. Długą drogę przebyłam by pokochać siebie, zaakceptować to jaka jestem, i nie chodzi nawet o wygląd a o to co wewnątrz mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest... zdrowe. Tak myślę, to najlepsze określenie. Bo tu przecież nie chodzi o to, żeby zapatrzyć się w siebie na tyle, by przestać dostrzegać innych. Miłości wystarczy i dla nas i dla naszych bliskich. Ale kiedy oni odejdą, co przecież może się kiedyś zdarzyć, nie możemy zostać z niczym. A wielu zostaje, w tym problem...

      Usuń
  4. Czyli nie tylko ja oglądałam Larę wczoraj :) A Angelinę cenię od dawna. Gdybym mogła wybierać kim mogłabym być to chciałabym być nią, zarówno wewnętrznie jak i zewnętrznie. Tak naprawdę trzeba czynić dobro, pomagać, a ludzie nie potrafią kochać samego siebie. Ale to prawda, kiedy kobietę obdarzy się uczuciem to widać po niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie oglądałam, przewinęła mi się tylko ;)
      Nie zgadzam się, myślę, że potrafią. Tylko jest ich niewielu. I odnoszę wrażenie, że ludzie z boku albo odbierają to jako narcyzm i egoizm albo... nie dostrzegają na co dzień.

      Usuń
  5. Niektórym osobą ciężko jest zaakceptować samą siebie, a mimo to tkwią w (udanych) związkach, ale przy możliwej okazji pojawiają się kłótnie, często wynikające z tego, że jedna z osób nie akceptuje samej siebie...
    Taka chwila zwątpienia w `siebie`...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, właśnie. O to mi chodziło. Nie da się swojej niepewności ukryć pod zasłoną czyjejś bliskości na dłuższą metę, choć wielu ludzi stara się to robić. Ale brak sympatii do siebie prędzej czy później wyjdzie na jaw... i on jest w stanie naprawdę wiele zniszczyć.

      Usuń
    2. No nie da się, a wielu ludzi tak robi... w sumie wiem też trochę po sobie - ale starałam się z tym walczyć... i chyba poniekąd mi się tu dało.

      Usuń
    3. Miałam taka chwilę w życiu, kiedy patrzyłam na siebie czyimś oczyma, ale stosunkowo szybko mi to przeszło, bo przecież... to o mnie chodzi, nie o Niego, nawet jeśli jest ważny, najważniejszy wśród ludzi obok.
      Ale pustki w środku nie zapełni choćby bardzo się starał, więc kiedy się odsuwam na chwilę to nie przez Niego, ale dla siebie. I jeśli kocha, to rozumie. Jeśli nie rozumie, to nie warto.

      Usuń
    4. Ja nie umiem sobie siebie wyobrazić z perspektywy kogoś innego. A nie ukrywam - chciałabym.
      No tak. Dobre podejście z Twojej strony. Ale nie każdy tak potrafi.

      Usuń
  6. Przemknęła mi wczoraj Lara przez telewizor, chwilę popatrzyłam i przełączyłam. Jedyne co nie do końca do mnie przemawia w Twoim wpisie to to porównanie do niej i Brada jako tego "ideału". Trochę nie rozumiem tego zachwytu nad nimi jako parą, nad tym jak to Brad ją kocha i jakie Angelina ma szczęście i jaka jest piękna z tej miłości i w ogóle. A ja się zastanawiam skąd my możemy wiedzieć jak u nich jest i czy w ogóle ta miłość jest pomiędzy nimi? Piękni i zakochani - taki obrazek nam zawsze pokazywano. I to jest tylko obrazek. O prawdzie nie mamy pojęcia. Gdzieś mam w głowie taki fragment, który kiedyś przewijał się przez zupę, fragment wypowiedzi Brada, o tym jak Angelina chudła, a on ją nadal kochał i tak wspierał i w ogóle taki był bardzo idealny. A ja sobie myślę, że gdyby było tak naprawdę to powiedziałby to jej, że jest przy niej, a nie całemu światu. Trochę nie na temat, no ale. Abstrahując od tej pary - wpis bardzo fajny, mówiący o niby takiej oczywistej rzeczy, a jednak o tym o czym w gruncie rzeczy nie pamiętamy. I zgadzam się z Tobą w pełni. Wydaje mi się, że ludzie, zwłaszcza kobiety, ślepo gonią za tym, żeby doczepić się do jakiegoś faceta. Dowartościować się. Być szczęśliwą. Spełnioną. Chcąc zapełnić sobie siebie, swój brak miłości do siebie - miłością do drugiego człowieka. I w ogóle mam wrażenie, że niektóre kobiety myślą, że bez faceta są mniej wartościowe, mniej atrakcyjne. I, że to posiadanie faceta jest przez niektóre kobiety gloryfikowane, jest czymś czym lubią się chwalić - jakby posiadanie faceta było jakimś sukcesem życiowym.


    Nigdy nie chciałabym, żeby moje szczęście było zależne od faceta. Czy od innej osoby. Ja w ogóle daleka jestem od związków i innych takich m.in dlatego, że mnie samej ze sobą źle i tym brakiem miłości do siebie niszczę większość relacji, zanim jeszcze się zaczną. To jest bardzo trudne - pokochać siebie. Sama nie wiem czy kiedykolwiek tą miłość do siebie będę miała. Czy zdążę jeszcze pokochać siebie.

    Fajnie, że o tym napisałaś. To ważny temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez względu na to jaką parę weźmiemy sobie na ten "przykład" to wszędzie to co widzimy jest jedynie obrazkiem, który równie dobrze z rzeczywistością może nie mieć nic wspólnego. I branie tej dwójki z postu za "ideał" kreowane jest głównie na słowach, które krążą gdzieś w sieci, cytatach, które brzmią pięknie i zdjęciach, na których się uśmiechają. Na pewno się kłócą, być może rzucają talerzami, być może nieraz mają dość i trzaskają drzwiami. Ale czy tu nie o to chodzi, w tych wszystkich związkach, żeby mimo zawahań, złości i latających talerzy wciąż do siebie wracać?
      Mnie przeraża, że ludzie tak często oczekują sielanki, a kiedy w życiu spotykają się z jej brakiem, co jest rzeczą zupełnie naturalną - to po prostu odchodzą. Nie walczą o relacje, które - jak twierdzą - są ważne i byle głupota jest dla nich pretekstem do rozstania, bo prościej jest wymienić niż naprawiać. Nie gloryfikuję związków z pokolenia naszych dziadków, ale prawda jest taka, że dzisiaj młodzi ludzie często (pewnie, nie zawsze) idą na łatwiznę. Wychodzą i nie wracają. Mało tego! Oni nawet kłócić się nie potrafią. Więc o godzeniu się nie ma mowy.

      Nie wątpię w to, że "posiadanie faceta" jest piękne, ale zgadzam się, że to nie jest żadne osiągnięcie życiowe. Ułożenie sobie razem życia możemy jeszcze nim nazwać, ale ilu jest ludzi na świecie tyle sposobów na szczęście i usilne poszukiwanie, bo "inni są dzięki temu szczęśliwi" unieszczęśliwia już na starcie.

      Przykro mi, że patrzysz na siebie w ten sposób... bo ja nie wątpię, że zdążysz jeszcze pokochać tę cudowną kobietę, którą widzisz w lustrze. Ale prawda jest taka, że ja mogę starać się Ciebie przekonywać godzinami, ale Ty i tak musisz sama dostrzec w sobie te rzeczy, które są warte pokochania. A przecież nawet wady da się kochać.
      Więc ściskam Cię tylko, tak wirtualnie, i realnie mocno trzymam kciuki, byś sama dla siebie stała się tym szczęściem, którego ludzie tak często szukają zbyt daleko.

      Usuń
    2. Nie miałam na myśli tego, że nie ma u nich kłótni czy rzucania talerzami. Swoją drogą, podobno jak nie ma tego, w sensie kłótni, to coś jest nie tak i oznacza to, że nie ma pomiędzy parą większej zażyłości. No ale, mniejsza. Mnie chodziło o to, że to co widzimy niekoniecznie musi być rzeczywistym stanem rzeczy. To, że w mediach ich miłość jest wielka to nie znaczy, że w rzeczywistości to wszystko nie jest grą. My widzimy to co chcemy widzieć - wielką, nieskazitelną miłość, wpatrzonego Brada w Angelinę. A jak jest naprawdę - tylko oni wiedzą.

      Co do sielanki - masz rację. Teraz w ogóle mamy takie czasy, że wszystko łatwo, wszystko szybko, wszystko na teraz. Działamy bezmyślnie. Coś nam się nie podoba to nie walczymy, bo łatwiej jest zrezygnować. Znaleźć lepszy model, odstawić poprzedni na bok. Przyzwyczailiśmy się do wygody. Tego, że wszystko mamy. Wszystko mamy pod nosem. I nie lubimy się wysilać.


      Najpierw muszę dojść ze sobą do ładu. Poukładać sobie siebie. Powybaczać sobie. Potem będę pracowała nad rozbudzeniem tej miłości, o której mowa w Twoim wpisie. Dziękuję za te końcowe słowa.

      Usuń
    3. Tak, mnie też o to chodziło :)
      Po prostu... nie wierzę w nieskazitelność, bo oni muszą się kłócić, muszą mieć złe momenty, ale są razem od lat. I jakkolwiek by nie było, to wciąż wspólnie.

      A po latach okazuje się, że to co "znaleźliśmy" nie ma nic wspólnego z tym, czego faktycznie szukaliśmy. I to jest smutne, bo... odstawiamy na bok rzeczy naprawdę ważne i często każda kolejna jest mniej wartościowa. Żeby tylko była.

      Myślę, że największym na ten moment sukcesem jest to, że chcesz to zrobić. Więc próbuj i pamiętaj, że o siebie zawsze warto jest walczyć.

      Usuń
  7. Pięknie to ujęłaś w słowa. Skoro sami nie kochamy siebie, to dlaczego miałby zrobić to ktoś inny. Kiedy byłam młodsza chciałam tylko jednego - żeby ktoś (niemalże ktokolwiek) był ze mną. Chciałam m i e ć kogoś. Dla swoich celów. No... żeby mnie przytulał, całował, mówił mi dobranoc i dzień dobry. Myślę, że jako małe dziewczynki wiele z nas miało tak na początku, w podstawówce czy w gimnazjum.

    Jednak z czasem okazuje się, że związek oparty tylko na tym jest bez sensu, głupi, sztuczny. Beznadziejnie, kiedy jedyne co się robi w związku to trzyma się za rączkę i całuje. Kiedy nie ma o czym się pogadać, kiedy nie ma się co ze sobą robić (wspólnie), kiedy nie idzie się tą samą drogą.

    Stosunek do chłopaka, dziewczyny jako do osoby, która pomaga nam, jest obok nas, wspiera nas itd. jest właściwy. Ale stosunek "chłopak jest całym moim światem" jest troszeczkę chory. Bo co, jeśli go zabraknie? Nie masz już po co żyć? Nie jesteś warta niczego? Nie umiesz nic zrobić?

    Także tak - najpierw miłość, szacunek do siebie, a później do innych. Bo nie tylko ktoś nie ma po co kochać nas, ale i my nie umiemy kochać innych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam to już wyżej, tutaj powtórzę - ludzie ograniczają swoje odczuwanie miłości do przelewania jej na kogoś, a kiedy ten ktoś znika, co przecież się zdarza, zostają z niczym. Szacunek i samoakceptacja siebie pozwala nam zachować "coś" kiedy "wszystko" znika. Wiesz o co mi chodzi, prawda? Ludzie stwarzają z "drugich połówek" centrum wszechświata i fundament dosłownie swojego jestestwa, a później wszystko się wali. Koniec ważnego związku zawsze jest dla nas "końcem świata", ale brak jednej osoby na dłuższą metę nie może oznaczać braku wszystkiego, a co najważniejsze - braku nas samych. Chociaż w pierwszej chwili chyba właśnie w ten sposób się to odczuwa.

      I podpisuję się pod ostatnim zdaniem. Na początku każdy z nas chce "mieć" kogoś do przytulania, do chodzenia za rękę, kogoś kto będzie nas kochał. Później dojrzewa się do tego, że chce się kogoś kochać i zamiast iść za nim lub mieć go za sobą, to podążać wspólnie.

      Usuń
    2. Dokładnie. Ostatnio Adam Szóstak w jednym ze swoich youtubowych odcinków przyrównał związek (małżeństwo) do słuchawek. Żeby się słuchawki nie poplątały to trzeba zrobić dwie rzeczy - włożyć je do jak najmniejszego pojemnika, woreczka oraz często je wyjmować z kieszeni. Tak samo w związku - choć chcąc stworzyć dobry związek to trzeba być blisko, rozmawiać ze sobą, mieć wspólny cel i iść tą samą drogą, ale jednocześnie odseparowywać się na jakiś czas regularnie - mieć swoje życie, swoich znajomych, swoją pasję itd.
      Troszkę może zbaczam z tematu, ale chodzi o to, że zachowywanie się, życie jako jednostka jest bardzo ważne dla dobra związku (nie tylko dla samego siebie).

      Usuń
    3. Otóż to! Odnoszę wrażenie, że kiedy mówię o tym w kręgu swoich znajomych to mają mnie za kosmitke. Bo ludzie w związkach często zaczynają funkcjonować jak jedność, zatraca się ten kult jednostki, o który ludzie od wieków toczą walki. Nie ma "moje", "Twoje", jest "nasze". A ja uważam, że od tego można się udusić. Bo wspólne życie jest piękne, i te rzeczy "nasze" też takie są, ale prawdziwie docenić je można tylko wtedy, kiedy poza tą sferą pośrodku są jeszcze dwie przyboczne, osobiste, nie zepchniete a postawione na równi. Druga kwestia jest taka, że na początku związku zawsze chciałoby się być tylko razem, a później zaczynają się już nie spięcia a wojny pod tytułem "duszę się tu, ile można siedzieć w tym domu, wyjdźmy gdzieś". Gdyby nie zapominać o swoich pasjach i mieć choć jednego znajomego "swojego" to tego by nie było. A na pewno nie na taką skalę.
      Ale... to ponoć ja jestem dziwna, bo umiem i chcę tak funkcjonować.

      Usuń
    4. Powiem Ci jedno - dalej bądź taka "dziwna" a dobrze będzie Ci w życiu - czy to samej ze sobą, czy z innym człowiekiem ;)
      Najgorsze są osoby, które "nie potrafią żyć" bez drugiej osoby. Nic nie porobią same, nie wyjdą nigdzie czy to sami czy ze swoimi znajomymi, tylko będą uzależniać swoje życie od drugiej osoby.

      Usuń
  8. Aby ktoś nas pokochał, same najpierw musimy to zrobić same. Czy nie widać od razu, na ulicy kto kocha samego siebie? Podejście do życia jest wtedy całkowicie inne.
    "Miałam koleżanki, które rozpadały się na kawałki kończąc związki nie z miłości, ale z samotności. "
    Te kobiety tak w głębi duszy są egoistkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takich ludzi "widać w tłumie nawet kiedy stoją z boku nic nie mówiąc, po prostu przyciągają spojrzenia. Postawą, podejściem. Nie wiem co to jest, ale jest niesamowite", jak to kiedyś powiedziała moja koleżanka. I myślę, że w tym rzecz. Bo przecież nie trzeba być "głośnym" i zawsze na pierwszym miejscu. Przeciwnie - można siedzieć w ciszy, bo ona nam nie wadzi.

      Owszem, są. Wszyscy znamy takich ludzi.

      Usuń
  9. To duże szczęście umieć żyć samemu ze sobą, każdy z nas jest wyjątkowy - na własny sposób:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I każdy piękny, trzeba tylko to dostrzec :)

      Usuń
  10. Bo samoakceptacja jest najważniejsza :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Akceptacja siebie jest bardzo ważna! Nie jest łatwo nie mieć kompleksów, ale najważniejsze to zrozumieć, że nikt nie jest idealny i że masz prawo popełniać błędy, czegoś nie wiedzieć, czegoś nie umieć, mieć odrosty, boczki i rozstępy :) Ludzkie, jest piękne! Ale z jednym bym z Tobą polemizowała... Moim zdaniem łatwiej jest pokochać siebie, kiedy ktoś inny nas pokocha. Jeśli znajdzie się jakaś bliska dusza i odkryje w nas piękno :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Jeśli siebie nie pokochamy, albo chociaż nie zaakceptujemy, to nigdy nie będziemy szczęśliwi. Nie będziemy pewni siebie, nie pozwolimy się pokochać innym, nie dostrzegając w sobie piękna. Takie myśli przychodzą z czasem i mogą faktycznie wydać się komuś głupie. Ale faktycznie, to bardzo głębokie, co piszesz. Gdy pokochamy siebie, wszystko wokół staje się piękniejsze, przyjaźniejsze. Bo tę pewność siebie widać, z daleka. A gdy nie ma tej naszej "auto miłości" to i z pewnością siebie jest krucho.

    OdpowiedzUsuń
  13. święta racja :-) związek z drugim człowiekiem będzie udany tylko jeśli związek z samym sobą będzie udany. inaczej będą zastrzeżenia, pytania (nawet te niewypowiedziane: "dlaczego mnie kochasz skoro ja sama/sam siebie nie kocham?") do pełnego spokoju potrzebna jest ta miłość do samego siebie.

    PS
    dawno, dawno, bardzo dawnooooo mnie tu nie było :) ściskam, przesyłam całusy i co tylko się da
    !!

    OdpowiedzUsuń
  14. Wiesz... Właściwie to nigdy wcześniej tak na to nie patrzyłaś, ale jak zwykle masz rację. Może i człowiek potrzebuje, kogoś, kto będzie go kochał, ale o wiele lepiej w życiu jest, jeśli sam siebie zaakceptujesz. Człowiek od razu czuje się piękniejszy jeśli podoba się sam sobie, jeżeli akceptuje siebie... ;)

    OdpowiedzUsuń