A później poniedziałek, ten ostatni, godzinne usypianie i ta piąstka zaciśnięta na łańcuszku, wciąż udaję przed sobą, że nie chciała mnie puścić.
Poznałam ją tutaj osiem i pół roku temu. Napisała do mnie wtedy i postanowiła, że kiedy wyrzucam ją drzwiami, to będzie pchała się oknem. Później, co do dzisiaj mnie śmieszy, stwierdziła, że jesteśmy jak siostry. I o ile fakt tego, że na starych zdjęciach nasi rodzice zastanawiali się która to która może mniej dziwić, tak nie-fizycznie podobne do siebie nie jesteśmy, tym bardziej nie byłyśmy wtedy. Ale może o to chodziło, bo to ponoć przeciwieństwa się przyciągają?
Pamiętam jak czternaście miesięcy temu śmiałam się, że brakuje jej jeszcze dwóch kresek na teście i chociaż ją to w tym momencie mniej bawiło to ja czułam, że musi go tylko zrobić. Nie minęły dwa tygodnie i - bum!, Siostra, będziesz ciocią.
Kilka miesięcy temu przeszłyśmy rozmowę pełną obaw i tłumaczeń kiedy ja się bałam, że nie dam rady, a ona tłumaczyła mi, że nikogo innego w tej roli nie widzi. Bo o ile kilka lat wcześniej mogłyśmy rzucać luźne uwagi i propozycje tego dotyczące, tak kiedy temat stał się realny, ja chciałam się wycofać. Bo jestem daleko, bo mam już dwójkę, bo nie będę w stanie być tak często jak bym chciała i, co najważniejsze, to odpowiedzialność nie tylko w kościele, bo ta rola trwa całe życie. Ale ja o tym wiem i chcę, żebyś zajęła to miejsce. Bo nawet jeśli my przestaniemy rozmawiać to wiem, że jej nigdy nie zostawisz - mówiła, a mnie hektolitry łez napływały do oczu, bo objęcie tej roli z braku kogoś innego to jest nic - dopiero w momencie, kiedy Ktoś mówi, że jesteś pierwszą i ostatnią myślą doceniasz jak wiele to znaczy. Co nie sprawia, że znika ten strach i obawa o nieobecności, o nieumiejętność wykorzystania wspólnych chwil i objęcia tej roli w pełni, bo więcej nas dzieli niż łączy na co dzień. Bo u niej jest rodzina, cudowna i pełna, a u mnie praca, której wciąż przybywa. Pięści zaciskane z innych powodów i rozmowy, które choć pomocne, to wciąż mam wrażenie zbyt dalekie, by zdziałać tyle ile bym chciała.
Nie mówię Ci o tym na co dzień, bo nie jestem tym typem człowieka. Ale ta rozmowa wtedy i każda kolejna szansa na udział w Waszej codzienności mimo setek dzielących nas kilometrów jest jedną z najcieplejszych myśli tego roku, która wiem, że zostanie ze mną na dłużej.
Tylko przypominam, przecież wciąż sobie ufamy.
Sama dosłownie nigdy chrzestną nie zostanę, aczkolwiek....sama spełniam taką rolę dla dzieci mojej siostry, tej dosłownej, biologicznej siostry. Nawet w papierach, w ubezpieczeniach- gdy coś im się stanie, to ja "przejmuję" dzieci. Załatwione odsadnie, a nie rytuałem religijnym, ale...dla mnie ma takie samo znaczenie. I nic kilometry, to, że nieraz się tak często nie rozmawia. To nic nie znaczy w sprawach najważniejszych. Jak ktoś ufa, to ufa. Mimo różnic, zgodnie z pewnymi podobieństwami. I chyba to się liczy:)
OdpowiedzUsuńI mnie się właśnie wydaje, że tu nie chodzi o obrzędy religijne, ale właśnie o to poczucie jedności w najważniejszych sprawach. Pamiętam z nauk dla rodziców i chrzestnych słowa: "tu nie chodzi o dziedziczenie, ale o powierzenie tej roli ludziom, którym ufa się na tyle, by to dziecko - gdyby zabrakło rodziców - móc im powierzyć". A mam wrażenie, że chrzestnych się tak nie wybiera. Może to kwestia ludzi w otoczeniu rodziców, może braku zaufania do kogokolwiek, może nie brania pod uwagę tej ewentualności... Ale chociaż wszyscy mamy nadzieję, że taka potrzeba nigdy nie zajdzie to ja, dla swoich potencjalnych dzieci (których nie planuję, ale jednak) - szukałabym do tej roli kogoś takiego. Kogoś, przy kim ono poczuje się bezpiecznie i kogoś, kogo to ja będę pewna. Cioć i wujków jest wielu.
UsuńOtóż to, tylko po prostu dla niektóych obrządek ma symboliczne znaczenie i może nawet dobrze, przynajmniej to robi się może bardziej oficjalne, a nieraz by powinno? Otóż to:)
UsuńBardzo poważnie do tego podchodzisz. Ja swojego chrześniaka nie widziałam od chrztu, który odbył się ładnych parę lat temu i pewnie zobaczę go dopiero przy okazji Pierwszej Komunii. W mojej rodzinie nigdy nie przykładało się wagi do relacji chrzestny-chrześniak.
OdpowiedzUsuńW mojej chyba też niespecjalnie i właśnie dlatego ja nie chciałam tego kontynuować. Chociaż nie mogę pozbyć się wrażenia, że jakkolwiek bym się nie starała to moje kontakty z chrześniakiem pozostaną oziębłe przez jego rodziców. Ale ja się z tym czuję kiepsko, nie chciałam być taką chrzestną.
UsuńBycie matką chrzestną to z pewnością duży obowiązek, ale i przyjemność i namiastka posiadania dziecka - a przynajmniej tak mi się wydaje, bo sama jeszcze nie jestem matką pod żadnym względem.
OdpowiedzUsuńJa jestem pod tym trzykrotną, pod innym mi się nie widzi. Obowiązek - tak, ale jego wypełnienie w dużej mierze zależy od tego, jak tę rolę odbierają rodzice dziecka. A przyjemność... pewnie od tego, jak odbiera je cała piątka. (rodzice, chrzestni i dziecko)
UsuńMasz rację. Dla mnie byłoby to wyjątkowe przeżycie i nawet jakby rodzice dziecka tego ode mnie nie wymagali to ja bym chciała rozpieszczać i dbać o to dziecko;)
UsuńJa też chciałam taka być. W praktyce to często niemożliwe. Warto się starać na ile można, to na pewno. :)
UsuńNie zawsze można walczyć z odległością lub innymi przeciwnościami losu. Ale mimo wszystko mam nadzieję, że mi się to uda;p (kiedyś tam;p).
UsuńZ odległością nie walczę, ona po prostu jest i jej nie przeskoczę. Rzecz w tym, że wyobrażenia rodziców i chrzestnych o udziale tych drugich w życiu dziecka często się rozmijają, to jest trochę przykre.
UsuńWierzę, że tak będzie :)
Na to też się wpływu nie ma - niestety. Chociaż u mnie w rodzinie raczej wszyscy mamy podobne zdanie na ten temat.
UsuńChciałabym, żeby chrzestni mojej Małej tak podchodzili do tej roli...
OdpowiedzUsuńJesteś wyjątkowa, wiesz?
Dziękuję. Ale bardzo chciałabym, żebyś się myliła, wiesz? Rodzice powierzają chrzestnym wyjątkową rolę i ci drudzy powinni ją doceniać...
UsuńWspaniałe wyróżnienie i ogromna odpowiedzialność - masz rację. Ale to dobrze świadczy o Tobie, skoro obawiasz się jak sobie poradzisz. Z pewnością będziesz się starała z całych sił, by być najlepszą matką chrzestną. A ja powiem więcej - z pewnością nią będziesz. :)
OdpowiedzUsuńO to możemy moją świętą trójcę zapytać za kilkanaście lat. Mam nadzieję, że nie wypadnę najgorzej ;)
UsuńWiesz, jeśli ktoś podchodzi do takich rzeczy na poważnie, to faktycznie dobrze wychodzi. Gorzej gdy traktuje się to jak jakiś przykry obowiązek lub tylko formalność. Bardzo bym nie chciała aby ktoś kogo wybrałabym na chrzestnego mojego dziecka (póki co nic nie planuję :D) podchodził do sprawy olewająco. Sama bardzo się staram w przypadku mojego chrześniaka i mam nadzieję, że kiedyś to samo wróci do moich przyszłych dzieci. :)
UsuńJeśli mam być szczera to ja udział moich chrzestnych w moim życiu dostrzegłam dopiero w momencie, kiedy sama zostałam chrzestną. (swoją drogą - ich dzieci ;)) Wcześniej wydawało mi się, że kiedy przestałam być "mała i słodka" ich po prostu nie ma. Później zrozumiałam, że każde z nich na swój sposób "było", tylko może nie tak jakbym chciała to widzieć (biorąc pod uwagę moje wyobrażenie o tej roli). Szczególnie jeśli chodzi o chrzestną, między mną a chrzestnym jest mur, który bardzo chciałam przebić (ze względu na jego syna), ale przestałam z tym walczyć, bo wciąż waliłam w niego głową...
UsuńAle jeśli chodzi o to, że ten stosunek "wróci do moich przyszłych dzieci" - to ja też tak uważam. Wierzę w karmę, zawsze. Tutaj może to kwestia wyboru, ale jeśli człowiek człowiekowi wilkiem to w innej postaci może nie spotkać anioła. Tak więc, trzymam kciuki za wszystkie potencjalne dzieci i ludzi w ich otoczeniu :D
To ja Ci powiem, że z moim chrzestnym mam tak samo. Generalnie on zawsze był gdzieś obok, gdy byłam mała to przynosił urodzinowe prezenty i na tym się kończyła jego rola. a teraz? Teraz to nawet nie pyta co u mnie, bo pewnie go to nie interesuje. Jego żona bardziej się troszczy. ;) Za to z moją chrzestną zawszę miałam bardzo dobry kontakt, czego przyczyną może być fakt, że dzieli nas tylko 16 lat. :)
UsuńI pewnie trochę tak jest, u mnie też. Mała różnica wieku wpływa jednak na mniejsze różnice w postrzeganiu świata, a z drugiej strony to może nie generalizujmy, żeby nie zrobić krzywdy? Bo ten starszy chrzestny gdyby chciał być - byłby, nieważne ile nas dzieli, czyż nie? Nie rozdrapując starych ran my same postarajmy się być lepsze i tyle :)
UsuńCo do żony - to u mnie chyba jest tak, że ona jest tym murem, który wyrósł między nami ;)
Tą różnicę pokoleń najczęściej widzę rozmawiając z babcią. Kurcze czasem aż brakuje nam tematów, bo ja nie mam jej o czym opowiadać poza szkołą i pracą. Bo ani nowinki, koncerty czy inne pierdoły to nie jej bajka. Czasami aż mi smutno, że brakuje nam tematów.
UsuńNo tak, myślę, że jeśli ktoś się stara, to wiek nie ma znaczenia.
O proszę, no bywa i tak niestety. ;/
Ojej miło coś takiego uslyszeć :) A mnie to nikt nie chce na matkę chrzestną więc czuj się wyróżniona ;) I już szykuj prezent na Mikołaja ;)
OdpowiedzUsuńPółtora roku temu mówiłam to samo, a tu bum, w ciągu roku trójka ;)
UsuńPiękny zaszczyt, ale z drugiej strony to lepiej być dobrą chrzestną raz niż byle jaką kilka.
To powtórzę jeszcze raz to może ktoś mnie jednak weźmie :D Chociaż jedna moje psiapsiółka już zapowiedziała, że będę świadkiem na jej ślubie i matką chrzestną ;)
UsuńNo widzisz, to już krok do przodu! :)
UsuńA ten ślub i dzieci planuje, czy to tylko luźna rozmowa na razie?
Bardziej ona chce i planuje a on ciągle szuka wymówek :)
UsuńTrochę mi szkoda takich kobiet...
UsuńA mi szkoda, że tacy faceci jeszcze chodzą po tym świecie :p
UsuńCudowny zaszczyt :) Mnie jeszcze nie spotkał ^^
OdpowiedzUsuńUważaj czego sobie życzysz, półtora roku temu mówiłam to samo, a tu nagle trójka :D
UsuńNie ma obaw - nie zapowiada się ;P
UsuńNie mów hop! :D
UsuńAle serio, no ;P
UsuńZawsze się wzruszam, kiedy mówisz o swoim skarbie :) I wiesz co? Zazdroszczę jej cudownej chrzestnej :)
OdpowiedzUsuńDobrze mieć takich ludzi, którzy mimo odległości są i trwają.
OdpowiedzUsuń