27 lutego 2017

A pewnego dnia, w ciepłym czerwcu..

Pamiętam Cię sprzed lat, taką małą, malutką. Kruchą niebieskooką blondynkę, z młodszym bratem uczepionym nogawki. Nigdy nazbyt pewną siebie, zawsze trochę wycofaną. Ale ciepłą, uśmiechniętą, z którą można było bawić się we wszystko, która potrafiła odnaleźć się w każdym towarzystwie. 

Wiele lat później, jako nastolatkę, zagadałam Cię o coś, co dziś już nie ma najmniejszego znaczenia. I te dziewięć lat temu, po moich wakacjach, pierwszy raz od lat rozmawiałyśmy naprawdę. I tak już się stało, że choć całkiem inne, idziemy przez to życie gdzieś niedaleko siebie. Z całym tym bagażem, z mnóstwem niedomówień, z kilkoma przemilczeniami, z urazami, których świadome nie chcemy rozgrzebywać. Z niezrozumieniem, które nas czasem spotyka, z niejedną kłótnią po drodze, z krótszymi i dłuższymi okresami, w których wydawało nam się, że nas po prostu nie było. Z drugiej strony z Tobą jedną potrafię spotkać się po roku, usiąść w starych miejscach, pogadać o życiu, zupełnie tak jakbyśmy nie widziały się zaledwie kilka dni. Pamiętasz to, prawda? Dwa i pół roku temu. I w tamtym tygodniu, po kolejnych czterech miesiącach, poszłyśmy po prostu na kawę. Do Ciebie, jak dawniej. 

Spotykam Cię dzisiaj. Bo wróciła wiosna, bo mam chęć na kawę, bo potrzebuje powietrza, spaceru, chwili oddechu przed tygodniem, który zapowiada się naprawdę długi, choć pięknie się skończy, pewnym wehikułem. Spotykam Cię i po chwili komentarzy dotyczących codzienności rzucanych jakby na wiatr, mówisz mi o ślubie. Za dwa i pół roku, w ciepłym czerwcu, wyjatkowa data. Okej, rzucam gdzieś w przestrzeń. A później prosisz mnie przejdź przez to ze mną, to będzie długa droga. A ja przystaje, w pół kroku, pół oddechu. Ty mówisz poważnie. W sobotę oglądacie sale. 

Patrzę na Ciebie czasem i wciąż wydaje mi się, że jesteś tą dziewczynką, która zawsze była w piaskownicy gdzieś obok nas, a nie do końca z nami. Tą nastolatką z uśmiechem na twarzy, która niekiedy nawet nie chcąc, musiała rozumieć nazbyt dużo, tą dającą mi się poznać bardziej, niż sama siebie znałaś. Tą młodą kobietą sprzed kilku lat, której z ciężkim sercem, boleśnie, otwierały się oczy. Tą samą, która wtedy, po raz pierwszy, nieśmiało, złapała go za rękę, po stokroć pytając czy na pewno, czy może. Jego. Swojego przyszłego męża.


/ dlaczego mi dziękujesz, że szklą mi się oczy?
przecież to nie dziwne, że się z Toba cieszę.

3 komentarze :

  1. I super!Śluby są piękne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. trochę dziwnie cieszyć się z czyjegoś szczęścia, jeśli samemu się takiego nie ma... przynajmniej ja tak kiedyś miałaś. to kłucie w środku.

    OdpowiedzUsuń