26 lutego 2017

Pożółkłe zeszyty.

Po piętnastu miesiącach wieczornych powrotów do tego miejsca wciąż mam w szafie nierozpakowane kartony. Nie zrozum mnie źle, bo to już nie jest tak, że czuję się tu całkiem obco, że nie chcę się przyzwyczajać, nie chcę poczucia bycia w domu... Jakiś czas temu złapałam się na tym, że nie nazywam tamtych miejsc swoimi, chyba że w kontekście wspominania dzieciństwa, o którym raz czy dwa rozmawiałam ostatnio z ludźmi nie pamiętającymi mnie z czasów, kiedy tamte bloki wypełniały każdą cząstkę mnie samej, tak jak my wypełnialiśmy swoimi cząstkami tamte bloki... Może to trochę dlatego, że ich kolory są inne, a twarze między nimi uleciały do wspomnień tak jak moja. Może też dlatego, że w środę pierwszy raz widziałam zapalone światło w tamtych starych oknach, których parapety pamiętają kwiaty zostawiane w nocy w wyrazie przeprosin. A może dlatego, że jestem dziś innym człowiekiem.

Zrobiłam w nich wczoraj porządek. W trzech z tych kartonów, wypełnionych książkami i zeszytami, w których kartki pogięły się od wilgoci łez wylewanych od 2008 roku. Dziewięć lat temu byłam jeszcze nastolatką, poznającą życie takim, jakim tak długo później chciałam żyć, a to nam przecież nie wyszło. Otworzyłam ten zeszyt w skórzanej oprawie, w którym zdążyły pożółknąć już kartki. Pamiętam, że kupując go, chciałam kiedyś taki wyjąć z pudła i móc wrócić do momentów, które miały wpisać się w moje życie jako te najważniejsze. Uśmiecham się pod nosem i myślę dziś, że choć wtedy nie mogłam tego wiedzieć dziś jestem już pewna, że to był jeden z najcenniejszych okresów, najbardziej wpisujących się we mnie jako kobietę, którą dziś widuję w lustrze. 

Pisałam tam o Tobie. Tam, i w kilku innych zeszytach, ułożonych na dnie pudła ukrytego najgłębiej. Zaczynałam wpisy w podobny sposób i kończyłam muzyką. Gdzieś między pierwszym z ważniejszych, kwietniowym spacerem a początkiem sierpniowej rewolucji zaczęłam pisać tutaj, choć pod innym adresem. 2008 to rok poznawania siebie, swoich słabości, swoich lęków i granic, które później, w 2009 przekraczaliśmy tak wiele razy, że nawet o wszystkich nie chciałam wtedy pisać. Nie czytałam ich wszystkich, zaledwie kilka zdań wyrwanych z kontekstu całości, która mniej niż późniejsze układała się w całość.

Jedną z niewielu piosenek, które wożę w aucie i zaczynam słuchać przymykając powieki jest Ptasiek, niemogący pamiętać ani nas jako jedności, ani nawet nas odchodzących od siebie w żadnych z tych wspólnych momentów. Dotarłam do zeszytu z 2010, później 2011, gdzie kartki pogięły się najbardziej. Przeczytałam trzy wpisy - kolejne 8 marca i któryś jeden, wrześniowy, kiedy nie mogłeś po tym wszystkim spojrzeć mi już w oczy. Czy my byliśmy wtedy razem? A może, inaczej... czy my do 2013, kiedy w moim i Twoim życiu niemal w tym samym momencie pojawił się ktoś inny, w ogóle byliśmy osobno? Ten wczorajszy spacer był potrzebny, żeby uwolnić pewne myśli, poukładać je w głowie, by móc wrócić do tych zeszytów, znów schować je w kartonie i przejść nad tym do porządku dziennego. 

Śniłeś mi się ostatnio. Po tym Ptaśku zasłyszanym wieczorem, podczas czwartkowego powrotu do przeszłości, choć dalszej od tej, o której myślałam wczoraj. Mówiłam, że mam pewne pudła, ukryte gdzieś w szafie, wypełnione wspomnieniami. Mówiłam, że nie wracam do nich zbyt często, ale pielęgnuje je, dbam, czasem odkurzam, bo choć wtedy wylewałam hektolitry łez i nie mogłam spać w nocy, nie mogąc też wstać z łóżka nad ranem, to wszystko stworzyło dzisiejszą codzienność. Każda łza, każdy głośno wypuszczony oddech, każdy wtedy wypalony papieros... każdy spacer przy Szarych Szeregów, przy których byłam ostatnio i jakbym czuła w płucach tamto letnie, wieczorne powietrze. Jakbym słyszała rozmowy o niczym i jeszcze raz mogła spojrzeć w oczy, które wtedy zrobiły się tak ciemne i puste, jakimi zostały do ubiegłego czerwca, kiedy na jakimś zdjęciu pierwszy raz zobaczyłam Twoje dłonie oplatające inne, mniejsze, a uśmiechy Twoje i jego, choć jesteście tak inni, są do siebie tak bardzo podobne. 

Zmieniła mi się muzyka. Skubas mówi w słuchawkach, że nie ma dla Ciebie miłości... Na jednej z tych starych kartek dziękowałam Ci wczoraj za obudzenie we mnie neuronów wrażliwości, za wszystkie emocje, za uczucia odkryte tamtej wiosny, spotęgowane latem, wypalone jesienią, która pozostawiła po sobie pustkę, której nie potrafiłam wypełnić tak długo, że w pewnym momencie w ogóle przestałam się starać... Nie odpowiem na pytanie co stało się z tym miejscem na przestrzeni kolejnych lat, ale pamiętam, jak trzęsły mi się dłonie, kiedy nieudolnie próbowałam rozplątać wtedy słuchawki i jak bardzo zabolały dźwięki jednej z naszych piosenek, kiedy pogłębiły wtedy ciszę, jaka nastała dookoła, mimo że to było centrum miasta w godzinach szczytu... 

Poznałam w ciągu minionego roku bardzo dużo nowych ludzi, zawiązując bliższe i dalsze znajomości, które być może przetrwają chwilę dłużej niż kilka miesięcy rozmów o niczym, wypadów do kina, kawy pitej w aucie i przydługich powrotów do domu z miejsc, które wcale nie ucieszyły... Jedna z tych osób mnie pyta, kto i co było w życiu najważniejsze. Zazwyczaj wtedy powietrze w aucie staje się ciężkie i któraś ze stron otwiera okno, bo nie ma czym oddychać. Nie odpowiadam. I jakaś część tego człowieka dopowiada sobie historię, którą kiedyś zaczęłam przypadkiem, nie wyjaśniłam, nie dokończyłam... i zostawiłam taką, z jaką ja sama zostałam, przemilczaną, niewyraźną i nieważną po czasie, który musiał upłynąć. Ważne było coś innego, Ty wiesz o tym, kładąc się spać w miejscu tak odległym, z innymi ramionami. Z tymi małymi obok, które wiem, że są ważne, choć między nami rozmów o takowych nigdy nie było, byliśmy za młodzi. Może wciąż jesteśmy, a może przeciwnie, na przestrzeni tych lat zestarzeliśmy się w swojej młodości biegnąć za czymś, co wypełniło codzienność i układając życie w taki sposób, by czerpać z niego radość, wciąż jednak milcząc na pewne tematy. 

Mam nadzieję, że Ty też masz te pudełka, tak jak ja, zamknięte w szafie głęboko. Że wstajesz rano i kładziesz się tak jak ja, z uśmiechem na ustach. Zamknęłam te zeszyty, nie zaczynam dni i nie kończę mówiąc Ci o tym, co kiedyś oboje przemilczeliśmy w nadziei, że wróci do nas samo... Może kiedyś, w innej osobie. Uśmiecham się do kogoś siedzącego naprzeciw ze świadomością, z radością, że i Ty masz do kogo się uśmiechnąć. Pewne rzeczy po prostu musiały się wydarzyć, byśmy znaleźli się w tym miejscu. A ja, mogąc wrócić tu dzisiaj chciałam Ci powiedzieć, że znalazłam cząstkę nas w starych papierach...

Gdziekolwiek jesteś wiedz, w moich żyłach wrze Twoja krew... 

/ a tak poza tym to chciałam Wam powiedzieć, że wróciłam do życia z działającym zasilaczem,
ułożyłam plan muzyczny na czerwiec, podpisałam pierwszą umowę,
umówiłam sobie trzy szkolenia i dostałam propozycję wsparcia rozwoju pewnej firmy,
nad czym myślę i myślę... i nic nie wymyśliłam, bo nie wiem, czy chcę się tym zająć.
olaboga, brzmi to jak kocioł!
co słychać? ;)

5 komentarzy :

  1. Szczerze Ci powiem, że zawsze odczuwam pewien strach przed takimi pudełkami pełnymi wspomnień... Aż nie chce się wierzyć, jak te nasze nastoletnie wspomnienia poutykały w głowie i nie chcą zniknąć, mimo obecnego życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy to ma znaczenie czy to okres nastoletni, dorosłość czy nawet podeszły wiek... Chyba jak coś jest ważne to się to zapamiętuje, po prostu. Druga rzecz że ja uważam, że wspomnienia naprawdę nas kształtują i nie powinno się ich odrzucać niezależnie od tego czy są dobre czy nie. Z czasem stają się wspomnieniami i już się nimi nie żyje. To jest chyba ten dobry etap...

      Usuń
    2. Otóż to :) Tym bardziej, że ja wierzę, że coś dzieje się po coś. Gdyby nie tamte wydarzenia, kto wie, kim dzisiaj byśmy byli. Chociaż moje mi nieraz ciążą po prostu. Za dużo złego w tamtych czasach.

      Usuń
    3. Myślę, że to czasem każdemu z nas ma prawo ciążyć... Na szczęście to już było, a każde nasze dzisiaj ma szansę stać się lepsze niż wczoraj, prawda?

      Usuń
  2. Miło jest wrócić do wspomnień :)

    OdpowiedzUsuń