5 maja 2017

My heart goes nana, po raz dziewiąty.


Cofam kalendarz o cztery dni, piątego maja minęło dziewięć lat. Uśmiecham się pod nosem, trochę pobłażliwie. Biorę łyk herbaty, która zdążyła już ostygnąć i myślę sobie, że to dużo czasu. Dwa lata temu przyszłam tu z myślą, że "Momentami mam wrażenie, że zmieniło się naprawdę niewiele. Choć tak naprawdę zmieniło się wszystko." I coś w tym jest, zmieniło się bardzo wiele. Poza upływem czasu, pierwszymi zmarszczkami, mniejszą lub większą dojrzałością i dawno już utratą statusu nastolatki, zmieniło się dużo więcej rzeczy w moim postrzeganiu rzeczywistości, którą 5 maja 2008 roku zaczęłam, na swój sposób, opisywać. Mam inną muzykę w głośnikach, innych znajomych, inne otoczenie, inne priorytety i, wydaje mi się, inny system wartości, choć pewnie, poniekąd, na tamtym oparty. Ale porównywanie pogubionej, wtedy, nastolatki do dorosłej, dziś, kobiety, to nie jest dobry sposób na tworzenie podsumowań i bilansów strat i zysków, choć mogłabym je robić i jeszcze dwa, trzy lata temu robiłam. W ubiegłym roku tego postu nie było. W ubiegłym roku maj był cichy, niespojony, owiany zapachem leków i płynów do dezynfekcji, choć piątego, czy nawet ósmego, wciąż było nas więcej niż jest dzisiaj... Dziewięć lat temu też było nas więcej, jeszcze przez chwilę, ale to już zupełnie inna historia... 

Chciałam zrobić podsumowanie prawie miesiąc temu, z okazji urodzin. Opowiedzieć Wam o tym, jak wiele w ciągu minionego roku się zmieniło, jak wiele jeszcze się zmienia. Ale ten dzień minął, szybko i bez echa, jak wiele tych dni wcześniej i jeszcze, mam nadzieję, wiele później upłynie w podobny sposób. Podobny mniej lub bardziej. 

Jako że rok temu ta piosenka nie leciała w głośnikach, mogłabym opowiedzieć o dłuższym czasie niż ostatnich dwunastu miesiącach. Ale, choć wracam tu rzadko, to w momentach na tyle kluczowych, że nie wiem, czy jest sens przywoływać je po raz kolejny. 

A choć byłam tu rzadko, to bywałam jednak dość często. W blogsferze w ogóle, zaglądając do części z Was, zaglądając w jeszcze inne miejsca, z którymi zżyłam się przez lata. Bo, mając ich dziewięć, miałam na tyle dużo czasu, by zarówno niezauważalnie przemknąć przez wiele zakątków, jak i w wielu zatrzymać się na dłużej. Blogi są dzisiaj inne. Zaczynałam dawno temu, w czasach Onetu wypełnionego pamiętnikami, nie tylko nastolatek. Pamiętnikami pełnymi nie opisów dnia, ale wyrażania emocji, ubierania w słowa uczuć, chęci zatrzymania się i pewnie, poniekąd, poznania siebie. Zatrzymania czasu w słowach, które każdy z nas wtedy starał się dobierać w taki sposób, by zabrzmiało to... szczerze. Nie wzniośle, nie zachęcająco, a właśnie szczerze. Może coś w tym jest, że w ten sposób, nawet będąc u szczytu popularności w jakichśtam rankingach, przyciągało się więcej realnych ludzi niż tylko obserwatorów? Nie ujmując tym drugim, absolutnie, ale stworzone wtedy więzi, wydaje mi się, były bardziej realne niż liczba lajków pod postem czy serduszek w aplikacji, której ja wciąż nie rozumiem. 

A inną kwestią są więzi, bardziej namacalne wśród blogerów mających realny zasięg niż te wspomniane kliknięcia. Wciąż zadziwia mnie widok ludzi, których pamiętam sprzed pięciu, siedmiu lat. Choć zmienił się portal, czasem styl pisania, zmieniały szablony czy blogi... Wy wciąż tu jesteście. 
Pomyślałam sobie ostatnio, że te najszczersze przyjaźnie tworzone przez blogerów rodzą się nie gdzie indziej, a właśnie w sieci. Może to dlatego, że wiele blogów to miejsca, jedyne dla nas, w których emocje przybierają na sile tak bardzo, że ludzie, którzy chcą się z nimi zapoznać, naprawdę nie mogą ich nie poczuć. Emocji, wrażliwości... Ale takiej, o jaką my sami i ludzie w naszym otoczeniu, niekiedy nawet nas nie podejrzewają. Może uzewnętrzniamy się tutaj za bardzo, a może za mało dajemy się poznać jako realni ludzie? Wciąż nie lubię tych podziałów i wciąż uważam, że nie istnieje ani za bardzo ani za mało, istnieją miejsca, ludzie i okoliczności, które dają nam poczucie bezpieczeństwa. I choć anonimowość w blogsferze jest dziś mniejsza niż za czasów mojego początku, to mnie bardziej od czyjejś twarzy wciąż interesują wnętrza ludzi, z którymi się związałam. Te wszystkie wrażliwości, emocje, przeżycia i to, co za sobą niosły. 
Co nie znaczy wcale, że tych twarzy nie znam, bo część z moich najtrwalszych więzi, jakie utrzymuję z ludźmi, zrobiła się właśnie w tym miejscu. Jedna, na samym początku, wypełniła moją codzienność dużo bardziej niż ja sama potrafiłam to wtedy uczynić. Druga, choć znam tę twarz, miejsce zamieszkania, imiona ludzi wokół i wrażenia z pracy, pozostała znajomością głównie internetową, mimo wspólnie pitej kiedyś, niejednej z resztą, kawy. Trzeciej dziecko w październiku ubiegłego roku niosłam do chrztu w najbardziej zaszczytnej roli, jaka mogła kiedykolwiek przypaść. Z kimś, kogo z resztą znacie z koloru tęczówek, po wielu latach wciąż pijam poranną kawę i czytam książki, o których później dyskutuję. 

Dwa lata temu napisałam tu: 
Ludzie mnie pytają dlaczego zaczęłam blogować.
Nieważne co mówiłam kiedyś i co powiem za pół roku, ale dziś mam wrażenie, że po prostu z samotności. Takiej w tłumie. Mamy tutaj swoje kąty, tworzymy wyjątkowe miejsca i choć na przestrzeni lat staliśmy się dorośli, przez co często zamiast być raczej bywamy - wracamy. Prędzej czy później, po ogromnym przełomie, albo w chwili ogromnego smutku. Ale zawsze.
Może coś w tym było, może coś dalej w tym jest. My jesteśmy, krócej, dłużej, częściej, rzadziej... wciąż tworząc te miejsca i wciąż w nie wracając, być może w dalszym ciągu bywając, nie będąc. Ale zawsze

I wciąż, po dziewięciu latach i tysiącach nieobecności, dziękuję Wam z całego serca za każdą wspólnie spędzoną tutaj chwilę. Więcej nie jestem w stanie powiedzieć.

7 komentarzy :

  1. Też pamiętam te czasy, gdy tych wszystkich blogów modowych nie było, wszędzie królowały pamiętniki i opowiadania. Też zaczynałam na onecie, nawet 3 razy. Jednak za młoda wtedy byłam i rzuciłam wszystko by wrócić dopiero na studiach. No i nie mogę się nie zgodzić, że relacje panujące pomiędzy blogerami są szczerze, bardzo pozytywne, pozbawione tej zawiści, która panuje wśród znajomych z "ogródka", gdy coś nam się uda lepiej niż im. Cieszę się tu jestem, że Ty tu jesteś, że wszyscy się tutaj spotkaliśmy. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że staż mamy podobny. Blogosfera się zmieniła, albo ja to zrobiłam. Dawniej było lepiej. "Może coś w tym jest, że w ten sposób, nawet będąc u szczytu popularności w jakichśtam rankingach" To zdanie podsumowuje wszystko, co chce powiedzieć. Brakuje mi w obecnych blogach duszy!
    Zazdroszczę Ci troszkę tych znajomości z blogów. Moje wszystkie umierały po kilku miesiącach .

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawie dekada :) Jeszcze trochę i będziesz żywą skamieliną ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak pięknie to napisałaś. :)
    Ja chyba swojego pierwszego bloga, założyłam właśnie z powodu samotności.
    Wiele razy zakładałam nowe blogi, aby w jakiś sposób jeszcze bardziej stać się anonimowa.
    Najtrudniej było się pożegnać z pierwszym.
    Końce i powroty. Zawsze mimo wszystko powracam, ponieważ zapisane na blogu jedno słowo, dla niektórych czytelników nawet często pomijane, powoduje, że gdy ja czytam to po jakimś czasie, to właśnie to jedno słowo mówi mi co czułam, gdy pisałam te słowa i co chciałam uwiecznić.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepiękny post. Najlepsze życzenia dla Ciebie i bloga. Podpisuję się pod nim ja...

    ~ "Staruszka" pamiętająca tamte, Onetowe czasy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudownie się to czytało:)
    Ja też zaczynałam na Onecie. I chyba trochę tęsknię za tamtymi czasami. Masz rację, blogi były inne, bardziej szczere...
    Trwajmy, bywajmy, piszmy - nie trzeba często, wystarczy szczerze.
    Mam nadzieję, że blogowanie nadal będzie sprawiać Ci/nam przyjemność:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wzruszyły mnie Twoje słowa. Mogłabym się pod nimi podpisać. I tak... Jest inaczej. Trochę mi brakuje czasem tych "naszych starych czasów", gdzie każdy miał więcej czasu na uczucia, na słowa. A może to mnie tego czasu brakuje? W każdym razie wracam czasami. I miło wrócić do tak pięknych słów.

    ' I choć anonimowość w blogosferze jest dziś mniejsza niż za czasów mojego początku, to mnie bardziej od czyjejś twarzy wciąż interesują wnętrza ludzi' :) <3

    OdpowiedzUsuń