16 grudnia 2014

Nominacja dobrych myśli, część 2.

Dzisiaj będą Dobre Myśli (pierwsza część tutaj), do których już jakiś czas temu nominowała mnie Lusia, Nadia, a później Shadow. (wybaczcie, jeśli pomyliłam kolejność) Skorzystam z tego, że jest grudzień, koniec roku, czas wszelakich (nie tylko blogowych) przemyśleń, podsumowań, obietnic i postanowień i zamiast cofać się do tyłu o kilka lat, jak robiły to moje poprzedniczki - wybiorę dobre myśli z ostatnich dwunastu miesięcy. A co, w końcu dużo ich nazbierałam :)

I zacznę dosłownie od początku, czyli od Sylwestra. A właściwie trzech dni przed nim, kiedy siedziałam sobie z tą moją Rodziną z wyboru w domu jej wujostwa, gdzie chciałyśmy zwyczajnie odpocząć po świętach i pijąc wino oglądałyśmy telewizję. Pamiętam, że akurat leciała reklama imprezy w Gdyni i rzuciłam pod nosem, że fajnie byłoby pojechać (miałyśmy plan zakończyć rok na urodzinach jej brata, poniekąd z braku alternatyw), aż tu nagle dzwoni mi telefon, na wyświetlaczu Siostra, z którą dawno nie rozmawiałam: co robisz w Sylwestra? jedziemy do Gdyni! No i pojechaliśmy. Na jeden dzień co prawda, ale koncert niezapomniany, a zaspany powrót po nieprzespanej nocy jeszcze lepszy. Kto jeździ pociągami wie, że nasze koleje to jakaś pomyłka. Na przykład 1 stycznia, kiedy wagony pełne są na wpół śpiących ludzi, często skacowanych, wciąż nietrzeźwych lub niedopitych - pociąg potrafi stanąć w środku pola, światła gasną, a pasażerowie chcą umrzeć zanim zombie przyjdą powyżerać mózgi. Do dziś ciężko mi w tę historię uwierzyć, ale kiedy ten pociąg stał sobie w tym polu, ciemny i nieczynny, kiedy przesiedliśmy się do drugiego, w którym właściwie jeden człowiek stał/siedział na drugim, a wokół pełno walizek, usłyszałam gdzieś nad uchem przyjemny, męski głos i... słyszałam go później co wieczór przez najbliższe miesiące. Naoglądaliśmy się dziesiątek filmów, płakaliśmy (okej, ja płakałam) jak dziecko na niektórych z nich, przegadaliśmy długie godziny i nie raz bolały nas brzuchy. Brakowało mi tego, wyszeptane w środku nocy i szeroki uśmiech w odpowiedzi. Mnie też. Zwłaszcza, że koniec 2013 to była katastrofa.


Pamiętacie jak niespełna trzy tygodnie temu tutaj opisywałam swój sen? Śniła mi się wtedy mała, zielonooka dziewczynka, która gdyby coś w tym śnie miała do mnie powiedzieć, zaczęłaby od Mamo. Tydzień później, dzień przed Mikołajkami okazało się, że... cóż, sukienek kupować nie będę i te oczka mają marne szanse na bycie zielonymi, ale to magiczne Mamo przemknęło mi przez głowę, kiedy Tata płakał ze szczęścia wiedząc, że wyśniłam to dziecko. Nie będzie prawie-wyśnioną Julką, ani rany Julkiem, choć był taki pomysł, podobno będzie Kubą. Podejrzewam, że kochałabym nawet Krzyśka (nienawidzę tego imienia), ale wierzcie mi, że te zdjęcia z usg, które wyglądają zupełnie realistycznie (czyt. jakby mój rany Julek był tutaj, a nie w brzuchu) sprawiają, że nieustannie chcę mi się płakać. Ze szczęścia. Choć Mamą będę tylko chrzestną. Ale jaką szczęśliwą!

A parę dni temu ta moja wyżej wspomniana Rodzina z wyboru miała urodziny. To te łzy, o których też pisałam.Wysoko postawili mi poprzeczkę robiąc piękny prezent, co chwilami sprawiało, że chciałam zamknąć się na ten dzień w domu i udawać, że nie istnieję, bo przecież nie dorównam, bo mieli świetny pomysł (nawet jeśli ja w niego nie wierzyłam), a ostatecznie... warto było nie przespać dwóch nocy robiąc dla niej dodatek do prezentu, który ucieszył bardziej niż sam w sobie prezent, a co najważniejsze - cieszy do dziś i cieszył będzie aż do następnych urodzin. Mam nadzieję, że to się nie zmieni. A że mnie prawie udusiła, ze łzami w oczach rzucając mi się na szyję... warto było ;)

A czwarta pozytywna myśl, którą jestem w stanie się z Wami podzielić, została tu opublikowana wczoraj. Nie wiem dlaczego (a może wiem) większość z Was ten post odebrało... z tęsknotą. Wierzcie mi, że niektóre powroty naprawdę są cudowne, nawet jeśli te same miejsca bez ludzi z przeszłości odbieramy w inny sposób. Coś w tym jest, że miejsca tworzą ludzie... Ale to zależy kim się otaczamy i jak silne są te relacje. Te wczoraj opisane nie należały do silnych. Łączyły nas pasje. Pasje, które przetrwały, kiedy ludzie przeminęli. I to naprawdę wywołuje uśmiech na twarzy. Naprawdę było warto. Bo Pomorska będzie Pomorską bez tych samych mruczków co kiedyś. Zawsze pomruczy ktoś inny.

Nie nominuję. Ale zachęcam do przywołania tych myśli wszystkich, którzy jeszcze tego nie zrobili. Bo one są ważne. One dają uśmiech i nadzieję na to, że ten uśmiech nam zostanie, taki w oczach. :)

dotrwał ktoś do końca? ;D

12 komentarzy :

  1. Gratuluję, chrzestna! Może masz prorocze sny? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyśniłam im już drugie dziecko, nawet termin porodu (wcześniejszy!) tego pierwszego, no i nazwali mnie wróżką ;D
      Mam, dość często ;)

      Usuń
    2. Strach się bać, tyle powiem... :D

      Usuń
  2. Gratuluję bycia chrzestną! :) Bardzo miło mi czytać taką notkę u Ciebie :) A kolej u nas to naprawdę wyczyn. Pamiętam jak wracałam do domu z Warszawy, ale to chyba historia na zupełnie oddzielną notkę :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :)
      Taak, nasza kolej jest dość zabawna. Problem jest ze wszystkim. A ten mój powrót z Gdyni to już naprawdę przeszedł sam siebie. Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. Aż jestem ciekawa co będzie tym razem ;D
      Opowiedz mi o Warszawie!

      Usuń
    2. Tak, w naszym kraju wszystko jest możliwe, ale dzięki za inspiracje do notki :)

      Usuń
  3. Ja dotrwałam do końca! ;)
    Gratulacje mamo chrzestna. ;)
    Piękny tag. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się :)
      A dziękuję, dziękuję. Mam wysyp dzieci w przyszłym roku, mój portfel przerażony, za to ja szczęśliwa ;D

      Usuń
  4. Gratuluję :) Ja jeszcze nie jestem matką chrzestną :) Bardzo miłe wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale fajnie!
    Też bym chciała być chrzestną!

    OdpowiedzUsuń
  6. bycie chrzestną jest super :D niby masz dziecko, ale jak cię za bardzo wkurza, zawsze można je oddać prawdziwym rodzicom :D

    OdpowiedzUsuń