14 grudnia 2016

Spowiedź (nie)pisarza.

Przy okazji Ciszy jesiennej Anonimowa zapytała mnie dlaczego nie kontynuuję pisania opowiadania, które kiedyś-tam zaczęłam na drugim blogu. Dwa pytania zadane ponad dwa tygodnie temu uruchomiły we mnie pewną machinę narzucania sobie kolejnych, które od wielu miesięcy pozostają bez odpowiedzi.

Czytałam niedawno wywiad z osobą, z którą kilka lat temu przepłakałam tysiące nocy wylewając z siebie słowa, które mniej lub bardziej literacko brzmiące pisały historie, którymi żadna z nas nie chciała się dzielić, jednocześnie nie mogą ich dalej trzymać w sobie. Poznałam dzięki temu kilka osób, które poniekąd wpłynęły na sposób postrzegania rzeczywistości... i pomogły uporać się z trzęsącymi się wówczas dłońmi. Pamiętam jak przed wydaniem książki, kiedy odrzuciło ją jedno z największych w Polsce wydawnictw powiedziała mi, że są rzeczy, które rozumieją tylko ci ludzie, którzy poświęcili wiele miesięcy swojego życia na pisanie czegoś, co przez wiele następnych spoczywa na dnie szuflady i sprawia, że nie można oddychać. Chciałam być wtedy mądra i przez chwilę nawet poczułam się urażona, bo przecież rozumiem... A kiedy myślę o tym dzisiaj wiem, że nie rozumiałam niczego. Chyba w 2011 roku pierwszy raz otworzyłam Worda i bez chwili wpatrywania się w pustą kartkę po prostu zaczęłam pisać. Pisać coś, co nie miało żadnego związku z pisaniem na blogu, choć wiele z fragmentów tej historii pojawiło się tutaj w międzyczasie, a i wiele z tych wcześniej pisanych tu zdań w tej samej lub innej formie zostało przeniesione do Worda. Skończyłam dawno temu, zamykając w szufladzie sto dwadzieścia stron drobno pisanego tekstu, który stając się utopią w chwili wylewania z siebie tych słów na bieżąco, ostatecznie stał się kamieniem milowym uwiązanym do szyi... I coś w tym jest, że rozumieją to tylko ci, którzy przez to przeszli. Miałam taką znajomą, poznaną w tamtym czasie, która odeszła z bloga stosunkowo wcześnie, a później przyznając, że doprowadziła swoich bohaterów do końca kazała mi obiecać, że kiedy będę chciała podać Ich do druku, niczego nie zmienię. Że zostaną wszystkie źle postawione przecinki i wszystkie wątki, które ostatecznie pomyślę, że można byłoby usunąć lub zmienić. Że moje V. zawsze będzie moim V., takim jakim zaczęłam je pisać. Bo ludzie się mylą i gubią, kiedy ktoś chce oprawić ich historie w okładki i wystawić na półki. Ja miałam obiecać, że będę obstawać przy swoim. Problem polegał wtedy tylko na tym, że choć mało kto mi w to wierzył i wiele osób o podobnych rzeczach ze mną rozmawiało - ja nie pisałam po to, by postawić V. na półce.

Ta sama osoba, z którą wtedy płakałam, w tym wywiadzie, o którym wspomniałam na wstępie mówiła, że autora z jego historią łączy dziwnego rodzaju więź emocjonalna, której nie można wytłumaczyć, a która zostaje zerwana, kiedy oddaje ją w ręce czytelnika. Że te wszystkie korekty w redakcji, stworzenie okładki, wydrukowanie tych słów na kartkach, których dotykały będą cudze, obce dłonie, dzieje się już poza tą więzią, poza autorem, on już tylko patrzy i zaczyna postrzegać tę historię... jako historię, nie tak wielką część swojego życia.

Anonimowa zadała mi pytanie, na które ja sama wiele razy szukałam odpowiedzi, nie tylko w kontekście tej historii, którą zaczęłam na blogu, ale i wielu innych prologów, które nigdy nie doczekały się pierwszego rozdziału. Dużo później zdałam sobie sprawę z tego, że każda moja bohaterka jest J., a każdy z bohaterów zawsze będzie T., których stworzyłam dawno, dawno temu... i którzy z końca tej szuflady wychodzą zawsze, ilekroć tylko siadam przed komputerem by cokolwiek napisać. Dzisiaj wiem, że dlatego też z czasem zaczęło mi być ciężko przychodzić tutaj, choć to inna forma pisania i dzielenia się myślami.

Nie chwalę się tym wszystkim, choć kilku osobom powiedziałam. Napisałam kiedyś coś, czego nie chcę wpisać w kategorię opowiadania, ale nie jest też książką. Coś, do czego próbowałam wrócić wiele razy i tylko ja wiem ile łez wylałam przy tych próbach i jak bardzo brakowało mi oddechu. Coś, z czym łączy mnie pewien rodzaj emocjonalnej więzi, który nie pozwala pójść dalej, bo to coś, choć postawiłam ostatnią kropkę, wcale nie umarło, być może nawet nie zakończyło się tak, jak pewnie zakończyć się powinno. Coś, co nie jest tylko historią, a dalej ogromną częścią mojego życia. I coś, co na przestrzeni lat zechciałam chyba postawić na półce, ale żeby to zrobić, musiałabym móc to najpierw przeczytać. A nie umiem... 

Nie jestem pisarzem, choć napisałam kiedyś coś co można nazwać by książką. Ktoś kiedyś powiedział, że pisarzem jest każdy, kto w życiu napisał choć słowo. A w moim tych słów padło bardzo wiele, sprawiając gdzieś po drodze, że bez nich samej siebie nie poznaję. Czasem bym chciała, żeby tego nie było, może wtedy tak bardzo nie tęskniłabym za słowami, które bolą w środku, nie mogąc się wydostać.

8 komentarzy :

  1. Chyba nie rozumiem... choć piszę. Ale nie rozumiem może dlatego, że bardzo dawno niczego nie doprowadziłam do końca. Jest co prawda jedna taka historia, którą stworzyłam i wiem, że nigdy nikomu jej nie pokażę, a już na pewno nie będę próbowała wydawać.
    Aczkolwiek może tak mniej więcej wiem, co masz na myśli. Że jak się coś poprawia, to tekst nabiera już innego charakteru. Może nie jest tak emocjonalny, bo pisany co prawda od wpływem emocji, ale poprawiany już na chłodno nie wywiera takich emocji. A jak się daje do przeczytanie to jeszcze komuś, kto tego nie przeżył, kto tego po prostu nie zrozumie... to jakoś tak coś umiera w tej historii, może i w osobie, którą ją napisała. Nie wiem, bo nigdy nie dawałam skończonych historii nikomu do czytania, zresztą mało którą w ogóle do końca zdołałam doprowadzić. I tak, problem z umieszczaniem zbyt wiele siebie w książkach dotyczy chyba większości debiutujących/początkujących pisarzy.
    Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam Twój wpis... ale może chciałam tylko, żebyś wiedziała, że masz jakiegoś odbiorcę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo Anonimowa w ogóle potrafi trudne pytania zadawać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. W sumie nie za bardzo wiem o czym piszesz - tzn. nie wiem co czujesz, bo ja nie piszę do szuflady, bo ja poza blogiem nic nie piszę...
    Mam nadzieję, że będziesz wiedzieć co z tym wszystkim zrobić, żeby dobrze się czuć z własnymi decyzjami.

    OdpowiedzUsuń
  4. Niech rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie zaczął pisać opowiadania na blogu...

    OdpowiedzUsuń
  5. Łzy mi napłynęły do oczu, też pisałam. Czuję się aż za bardzo związana z tym postem. Nie tylko z racji wywołania do tablicy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam :(
      Mimo wszystko mam wrażenie, że to nie zdarza się zbyt często. I że... jestem dziwna, będąc aż tak związaną z tamtymi słowami.

      Usuń
  6. A za mną chodzi znów chęć zaczęcia pisania, ale mam tyle pomysłów, że boję się, że wyjdzie z tego jeden, wielki chaos...
    Mam nadzieję, że poukładasz sobie prędko tę wewnętrzną szarpaninę i podejmiesz właściwą decyzję. Tego życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Z ogromną chęcią przeczytałabym kiedyś Twoją książkę, ale już kiedyś Ci to mówiłam...

    OdpowiedzUsuń