2 czerwca 2018

My heart goes nana, po raz dziesiąty.

Jest taki dom, kawałek za miastem, na uboczu, w którym wszystko smakuje inaczej. Wychodzę na taras z filiżanką kawy, na którą - wiem to - jest już za późno. Uczymy się dziś puszczać bańki, małe dłonie oplatają szyję, jest tyle rzeczy, których możemy uczyć się od siebie nawzajem. Umiejętność postrzegania świata w ten beztroski, dziecięcy sposób, jest tak rzadka, że wydaje się być najcenniejszą ze wszystkich, wrodzoną nie nabytą. Mogę pokazać mu tysiące błahostek i godzinami tłumaczyć jak to działa, dlaczego i po co, ale to on, nie kto inny, opowie mi o tym, co jest w tym pięknego. W życiu. Do tego ogrodu wieczorem wciąż zagląda słońce. Ciepła woda w basenie daje radość niewypowiedzianą, a rzucone w przelocie kocham cenniejsze jest przecież tysiąckroć od złota. Piątego maja minęło pięć lat, nie zapomniałam. Chciałam tu powiedzieć coś więcej niżeli to, że chyba wszystko zdążyło się zmienić. Ale wzniosłe słowa nie pasują, tu zawsze chodziło o emocje. O uczucia, które oplatając wszystko wokół, napełniają mnie samą, choć zdarza im się też przelewać. Niedomiar i nadmiar to też są rzeczy ludzkie. Zmieniły mi się marzenia, być może to kwestia wieku, dojrzałości. Nie zapomniałam o tamtych, dziś po prostu mam inne. Nie jestem tą samą dziewczyną, którą byłam dziesięć lat temu. Przechodzę dziś korytarzem, w którym poza licznymi rodzinnymi fotografiami jest mnóstwo sentencji. Jedna z nich, nad drzwiami wejściowymi głosi, że to wszystko zostało stworzone z miłości. Wydaje mi się, że te kilka słów potrafi zmienić sposób postrzegania. Że tu wcale nie chodzi o dom z ogrodem, białą ławkę pod jabłonką i krowę w polu, która w pewnym momencie zaczęła stanowić dla mnie jakiś symbol utopijności miejsca, które miało zostać domem. Chodzi o ten budulec. 

Dziesięć lat temu przyszłam tu z miłości. Z miłości do słów, do ciszy, samotności, dźwięków, spokoju. Mogłabym powiedzieć, że na przestrzeni tych lat to miejsce poznało mnie lepiej, niż dziś ja sama znam siebie. Dziesięć lat. Dziesięć lat emocji, stęsknionych oddechów, hektolitrów łez, także tych radości. Dziesięć lat miłości. Mówiłam już nie raz, że gdyby wtedy ktoś powiedział, że blogsfera stanie się moim drugim domem, pewnie bym go wyśmiała. A jednak dziś, z tym kubkiem kawy z ręku, prawie miesiąc po tej rocznicy, o której na chwilę nawet nie przestałam myśleć - wydaje mi się, że to wszystko zostało stworzone z miłości. Rok czy trzy lata temu mówiłam, że choć częściej tu bywam niż jestem, to nie wyobrażam sobie, by coś miało się zmienić. Chyba taka już jestem, że chcę tutaj wracać. 

Pośród tysiąca miejsc w sieci, jest taki dom, kawałek za miastem, na uboczu, w którym wszystko smakuje inaczej. Dziesięć lat temu nie piłam kawy, bez której dziś nie wyobrażam sobie siebie. Dziesięć lat temu moja codzienność smakowała zupełnie inaczej, widziałam ją w innych kolorach, przeżywałam w inny sposób... Ta dzisiejsza nie jest ani lepsza, ani gorsza; jest inna. Napisałam tu kiedyś, że jest w tym miejscu multum niezbyt dobrych emocji, a dziś myślę, że są tu najlepsze i najpiękniejsze rzeczy, jakie mogły mnie spotkać. To prawda, że czas nie leczy ran, a ja ich tu przecież zamknęłam bardzo wiele. Czas zmienia jednak sposób postrzegania, a ja nauczyłam się doceniać. Doceniać chwile, emocje, obecności, ale też brak tych dwóch ostatnich, kiedy tych pierwszych mam wiele dla siebie.

Dziesięć lat temu przyszłam tu w samotności. I kilka lat później wspomniałam, że tak - w tamtym okresie - powstała większość blogów. Samotność, szczególnie ta w tłumie, sprowadziła tu tysiące ludzi, którzy tworząc swoje cztery ściany mogli w końcu poczuć się jak w domu. Tysiąckroć w postach i rozmowach padło, że blogsfera była wtedy inna, bardziej anonimowa, bardziej szczera. Postęp jest chyba rzeczą naturalną, także tutaj, choć mnie tamtych blogów trochę jednak brakuje. A może to siebie w tym miejscu brakuje mi najbardziej. 

Mam dziś w głośnikach zupełnie inne dźwięki, na twarzy trochę inny uśmiech, więcej zmarszczek, doświadczeń. W zgiełku tego wszystkiego i z opóźnieniem dziękuję Wam najmocniej, z całego serca, za te dziesięć lat. Lub mniej, w każdym razie - za wszystkie wspólne. Nie tworzę tego miejsca sama. 

My heart goes nana, po raz dziesiąty. 
De facto wciąż uważam, że ta piosenka do mnie nie pasuje.
Wtedy chyba też nie pasowała,
a jednak to z nią pierwszy raz tutaj przyszłam...

1 komentarz :