Bywam ostatnio, trochę przypadkiem, w sentymentalnych dla mnie miejscach. A może to ja, podświadomie, doszukuję się w nich sentymentów. Ten plac, pełen kiedyś samochodów, na którym przesiedzieliśmy niejedne wagary. Trochę też ten, gdzie wszystko zaczęło się na nowo. Gdzie się skończyło. Ale kończyło się wiele razy, w różnych miejscach, a przecież dla mnie samej skończyło się później, w jakiejś samotni. A jednak, czasem, wciąż drga. Pytają mnie ludzie o wspólne życie, cztery ściany, klucze do tych samych zamków. O staż. Mnie się wydaje nie mieć to znaczenia, niekiedy to tylko statystyka, a przecież nie o nią chodzi. To chyba zmęczenie, wiesz? Za dużo wszystkiego. A przecież dopiero się zacznie... Przypominam sobie te rzeczy z uśmiechem, bez żalu, bez drążenia i zadawania pytań, które i tak pozostają bez odpowiedzi. To cześć mojego życia, bardzo duża, po prostu...
31 sierpnia 2018
Tydzień sentymentów.
Nasze pierwsze pocałunki przed przystankiem, kiedy żal nam było nawet paru minut bez dotyku naszych rąk. Pierwszą noc przegadaną do rana i pierwszą noc, kiedy nie chcieliśmy mówić nic. Pamiętasz pierwszy poranek, który wstawał tylko dla nas, jakby tylko jedna para mogła widzieć wtedy świt...
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Lubię wspominać, tak sentymentalnie...
OdpowiedzUsuńCzasem mam wrażenie, że liczby przepełniają nasze życie... A może tak mają tylko dorośli, jak mówił Mały Książę?... :)
Właśnie czasem sami wecz przesadnie chcemy nadawać miejscom znaczenie ale...ma wrażenie, że z wiekiem robimy to coraz częściej. Z każdym nagromadzeniem przeżyć to w nas jakby narasta.
OdpowiedzUsuńI czasem pewne części wydają się aż za duże żeby je upchnąć gdzieś w sobie, jakby nie mieszczą się w nas ale...jeśli są nasze, to jak mogłyby nas przerastać?
Ach... lubię wracać do miejsc, które kiedyś miały duże znaczenie.
OdpowiedzUsuńSentymenty są dobre. Może to i zmęczenie, ale pozwól sobie na to.
OdpowiedzUsuń