Każdy ma swoje demony. Może za bardzo od początku tłumaczyłam sobie Twoje. Jeszcze tu do Ciebie nie pisałam, wiesz? Choć wypełniasz moją codzienność od lat, zasypiasz i budzisz się ze mną...
Moje demony goniły mnie przez lata. Zielonymi oczyma patrzyły na każdy mój krok, szły ze mną w głębie mroczni tęsknych wspomnień, wspólnych chwil niespełnionych.
Jesteś dla mnie księgą. Otwartą, niekiedy aż nazbyt. Rozumiem Twoje playlisty starych piosenek, do dźwięków których płynęły Ci kiedyś łzy. Wiem, że Ona jest i zawsze będzie częścią Ciebie. Choćbyś tysiąc razy jeszcze puścił tę piosenkę, w której tekście odbite emocje naprawdę życzą Jej szczęścia. Problem i różnica między nami polega na tym, że moje wspomnienia zakopane są w pudełku, odkurzanym od czasu do czasu, na co dzień wciąż obecnym w szafie. Upchałam je w zeszytach schowanych głęboko, gdzie słów padło jeszcze więcej niż tutaj. A to zawsze było moje miejsce. Pełne mnie, emocji, żywych i zabijanych od czasu do czasu pragnień. Mogę nie wypowiadać Jego imienia, nie wypowiadać pseudonimu, nie opowiadać Ci o Nim, choć nie raz chciałeś posłuchać. Znasz strzępy moich urwanych myśli, pozostałości miłości, której nie potrafisz dostrzec, a które każdego dnia od nowa będą mnie tworzyć do końca. Niezmiennie uważam, że każdy tamten krok wpłynął na stawianie każdego kolejnego. Dlatego, znając te demony, staram się rozumieć Twoje. Ale... kiedy puszczasz tamte piosenki, rozumiem za bardzo. Dlatego tak mnie to rozsypuje. Kiedy słyszę z głośników, że szczęście odeszło wraz z Nią, a Ty (chyba) nieświadomie potwierdzasz to stęsknionym głosem. Ja też jestem stęskniona przeszłości. Stęskniony każdy oddech. Nie bez przyczyny mam swoje oddechy, swoje ostatnie melodie, swoje dziewięć łez i - najboleśniejsze - swoje wszystko.
Chciałam to sobie tłumaczyć na milion sposobów. Że o przeszłość nie można być zazdrosną, że ona jest częścią każdego z nas, że wszyscy mamy demony, piosenki, do których się (nie)wraca, filmy, miejsca, spojrzenia pełne tęsknot...
Tyle, że moja przeszłość jest moja. Ona nie wpływa na moje codzienne funkcjonowanie, nie paraliżuje (już) kolejnych kroków, a przede wszystkim, z szacunku do drugiego człowieka, nie ma prawa wpływać na Ciebie, w najmniejszym choćby stopniu. A Ty to robisz ze mną. Kiedy idę zrobić herbatę, prowadzę samochód, gotuję obiad, uśmiecham się pod nosem lub milknę, zamykając się w sobie...
Zbyt wiele lat przeszłam z tęsknotą zielonych tęczówek, by wierzyć w tworzenie i budowanie nowych relacji, gdy ta przeszłość deptała po piętach. Świadoma jej wpływu nie chciałam niszczyć czyjejś codzienności...
Lata temu piłeś ze mną pierwsze kawy. Wysyłałeś mi piosenki, które - patrząc z perspektywy - miały mnie na to przygotować. Czasem sobie myślę, że kiedy mówiłeś mi o tym, że nie chcesz kompromisów w życiu, że nie jesteś gotowy, że zasługuję na coś lepszego... może miałeś rację. Trochę mnie boli codzienność, w której momentami nie ma dla mnie miejsca. A innym razem patrzysz mi w oczy i mówisz, że beze mnie nic nie miałoby sensu, nie pachniałoby obiadem, cztery ściany nigdy nie stałyby się domem...
I chodzę z Tobą i błądzę, patrząc pod nogi, przed siebie i w tym samym kierunku. Innym razem, oglądając się za siebie, rozbiegamy się w przeciwnych...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz