Pierwszy raz od pięćdziesięciu sześciu dni wyjęłam dzisiaj z szafki kubek, który zawsze oplatały Twoje dłonie. Obok niego postawiłam drugi, swój. Wkroiłam dwa plasterki cytryny. Obiecałam Ci kiedyś, że kiedy to się stanie... poczekam na Ciebie z herbatą. Bałeś się wtedy, że ona ostygnie, a ja mówiłam, że będę zaparzać kolejne, żeby zawsze była ciepła. Żeby móc przywitać Cię tak, jak lubisz najbardziej. Dziękowałeś. Dotrzymuję obietnic. Zaparzyłam dzisiaj pierwszą.
może tylko czekam niedosłownie.
I czekasz?
OdpowiedzUsuńNiedosłownie. Ale mimo, że mnie to już nie dotyczy, nadal wolałabym, żeby tej sytuacji nie było.
UsuńNiedosłownie, tzn. ?
UsuńTo znaczy, że tu jestem i będę kiedy wróci. Ale to nie jest czekanie, jakie miałam na myśli składając tę obietnicę. Nie czekam na "nas".
UsuńA wróci?
UsuńWróci.
UsuńTakie to cholernie smutne...
OdpowiedzUsuńNiesprawiedliwe... ale wiesz co? Patrząc na mnie ostatnio, to chyba nie jest aż tak źle...
UsuńA on wróci?
OdpowiedzUsuńTo chyba dobrze...
UsuńDługo zamierzasz spełniać swoją obietnicę?
OdpowiedzUsuńZamierzam być, kiedy wróci. Ale to nie jest czekanie na "nas", to się skończyło.
UsuńRozumiem. Pewnie to strasznie ciężkie. Ale to tak jakby żyła jeszcze z nadzieją.
UsuńCzekasz jak wierna Penelopa.
OdpowiedzUsuńW tym momencie trochę tak... ale to nie jest czekanie na "nas". Bardziej na jego uśmiech niż słowa czy fizyczną obecność, wiesz..?
Usuń