5 stycznia 2016

Trening Dobrej Myśli II - część 1.

Nie wiem co się stało z tą zabawą w ubiegłym roku, bo... zgubiłam te etykiety na innych blogach. Ale mnie ta akcja spodobała się na tyle, że postanowiłam ją kontynuować. Tylko się spóźniłam. Więc część pierwsza, choć opublikowana w lutym, dotyczy samego początku stycznia. 
Dalej już wszystko się zgadza.

Przypomnę jeszcze o co chodzi. 
Piątego dnia każdego miesiąca będę publikować post,
 w którym podzielę się z Wami jedną pozytywną myślą z minionych trzydziestu dni.


Nie pamiętam kiedy stanęli przede mną wspólnie prosząc o zajęcie tego miejsca w ich życiu. Chyba to był listopad... Pamiętam za to, że zupełnie nie spodobała mi się forma i przekonanie o tym, że skoro proszą, to muszę. A ja w tamtym czasie naprawdę biłam się z myślami, bo bałam się, że nie dam rady dzielić się w ten sposób i że przez nasze oziębłe stosunki On mógłby na tym ucierpieć. I tak naprawdę szczątki tego strachu wciąż czuję, przeplecione z tym dotyczącym nierównego traktowania. Ale kiedy stanęłam pod kościołem, patrząc na Jego niewinną buzię... coś we mnie pękło. I później, już w domu, kiedy Jego piękne oczy patrzyły na mnie z rąk Chrzestnego, wyraźnie nie potrafiącego obchodzić się z takimi maluchami, kiedy to po kilku minutach oddał mi Go mówiąc "okej, idź do Mamy". Chrzestnej Mamy, oczywiście, która gdzieś w tym momencie zakochała się w Nim na zabój... i jak zwykle, nie chciała Go już oddać. I tak sobie myślę teraz, że choć w tych dwóch przypadkach - Jej, z września, i Jego, ze stycznia - to nigdy nie będzie wyglądało tak samo... to może nie o to chodzi, co się pokazuje, ale o to, żeby... po prostu to czuć?

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz