Otwieram okno i patrzę w przestrzeń, cichą i pustą, zupełnie jak ja w środku. Cicha muzyka w słuchawkach przeplotła się w ostatnich dniach z demonami przeszłości i łzami na policzkach, w zbyt dużej ilości. Bałam się tego, że będziesz się o to obwiniał, bo wszystko co czuję w sobie jest... po prostu moje. Czasem to jest tylko impuls. Ostatni raz, gdy tu byłam, pisałam o Twoich powrotach do domu, kiedy patrząc jej w oczy, wróciłeś niejako do siebie. Ja do siebie wracam od kilku tygodni. Do muzyki, której od lat już nie słuchałam, do herbaty w zimne wieczory, choć tę piję z Tobą. Mówiłeś mi wczoraj, że powinnam z kimś o tym pogadać, że mam w sobie jakieś nieprzepracowane rzeczy, że emocjonalnie wydarzyło się za dużo, że to wcale nie musisz być Ty... Noszę to w sobie i tulę w zimne noce. Lata temu spakowałam w pudełka, które odkurzam z największą ostrożnością w obawie, że wypierze mnie to z emocji, które wypełniają codzienność, choć niekiedy daje to znaki o tysiącach moich milionowych kawałków, a ich nie da się od tak poskładać.
Gdybym w ciszy tych emocji, dzisiejszego poranka, miała o tym opowiedzieć... Spędziłam z Tobą rodzinny weekend słuchając o każdej synowej i wszystkich dziewczynach chłopaków. Na rodzinnym obiedzie, uzależniającej kawie i najlepszej herbacie, jaką w życiu piłam. A później cały ten obrazek niczym z filmów puszczanych dwudziestego piątego grudnia runął jednym gestem, dopowiedzianą interpretacją i tęsknotą za tym, co nigdy nie będzie mnie dotyczyć. A ja mam przecież stęskniony każdy oddech...
Wchodzę do Twojego domu z myślą, że to już po raz ostatni. Chyba nigdy nie odbyłam takiej rozmowy, a z całą pewnością nie chciałam obudzić nią tego, co czuję od wczoraj. Złość i łzy są dobre. To tak cisza i pustka zabija, raz po raz od nowa.
Rozbiłeś mnie na kawałki,
lśniące jak gwiazdy, krzyczące...
Nie zrozum mnie źle, ja się rozpadam i sklejam, to nie ma nic wspólnego z Tobą, choć boleśnie miałeś rację, że coś sobie do tego dopowiedziałam... Potwierdzam, bo to chcesz usłyszeć, a ja nie mam siły na tę rozmowę. Moja tęsknota ma kształt pewnych ramion, ciepło pewnych tęczówek, ale innych niż Twoje i zupełnie niepodobnych. Ma kształt i zapach wiosny przed laty, w przelocie złożonych życzeń, do dziś bawiącego mnie uśmiechu, który wspominam z ciepłem, bez bólu. To prawda, że pewnego dnia patrząc na zdjęcia odkrywasz, że nie trzęsą Ci się ręce... Moje trzęsą się czasem bez tego. Ale to, co wypełnia od środka jest otulająco ciepłe we wszystkim, co się nie spełniło, choć prawdopodobnie powinno. Tysiące stron zapisałam w rytm muzyki i trzęsącego się kiedyś serca. Do dziś uśmiecham się na skrzyżowaniu, gdzie wypaliłam pierwszego papierosa i wieczorem, w zupełnej ciszy paląc kolejnego kręcę głową z myślą, że nie miałam się przecież przyzwyczaić. Życie toczy się dalej, emocje obierają różne tory, a tęsknota chwilami staje się dotkliwsza, ale to nic. To część mojego życia, której nie chcę się wyzbywać i do której wracam z uśmiechem, choć wszystko, co wydarzyło się wokół pewnej letniej nocy i rozmowy, której nie powinnam była nigdy usłyszeć, ciągnie się i będzie ciągnąć za mną przez wszystkie kolejne relacje, mniej lub bardziej bliskie i mniej lub bardziej moje. Może masz rację mówiąc o nadinterpretacji tego, co jest między nami, a może były to słowa dokładnie takie jak moje, te, które paść powinny, a nie te, które chcieliśmy powiedzieć. Patrząc w tę cichą i chłodną przestrzeń myślę, że to nie ma żadnego znaczenia. Spotkamy się jeszcze milion razy, będziemy przyjaźnie patrzeć w oczy, pić kawę, chłonąć pierwsze pojawiające się we wrześniu ciepło naszego ogniska, a może kiedyś to zniknie i będziemy już tylko dzwonić. Ta niedziela mnie zabiła, ale nie z Twojego powodu. Wróciły do mnie tęsknoty, które skrzętnie skrywane przez lata od kilku, być może kilkunastu tygodni, nieśmiało odsuwały zasłonę przepracowania, zaglądając do mojego życia. Ja kilka lat temu zaczęłam płakać na filmach pokazujących rodzinę, a w niedzielę ten film stał się rzeczywistością. A to, co czuję w sobie, to, co być może w pewnym momencie wydawało mi się, że czuję w stosunku do Ciebie i to, co myślałam, że Ty czujesz... w całej tej sytuacji nie ma żadnego znaczenia. Ramiona mają kształt przywołujący ciepło, a tęczówki przeszywające zielenią były kiedyś szczęśliwe... Nie przepraszaj mnie, że miałeś w tym swój udział i nie mów mi nigdy, że być może zaangażowałam się za bardzo. Zaangażowałam, raz, ale, choćbym bardzo chciała...
Nie mam dla Ciebie miłości,
ktoś tu był przed Tobą.
A poza tym powiedziałam Ci wczoraj, że dobrze mieć takie swoje rzeczy... i nie myślałam o niczym innym poza tym miejscem. Brakuje mi słów przelewanych na papier, nadto.
Wracam do siebie....tak bardzo to poczułam, twój tekst. Chyba też od jakiegoś czasu jestem na etapie odkurzania pewnych zakopanych rzeczy, tego, co mnie zraniło i przepracowywania, układania tego na nowo. I On też ze mną jest, mówiąc, że jeśli będę potrzebować, może powinnm o tym porozmawiać z kimś innym. I choć mój oddech jest stęskniony za czymś innym, to też tęsknoty, które dzielę ze swoim mężem...po prostu jakoś poczułam te wszystkie emocje, które tu skrystalizowałaś słowem, choć moje mają inne umiejscowienie. Ale może to listopad.
OdpowiedzUsuńI właściwie za ten tekst jakoś dziękuję.
I...dobrze cię czytać znowu.
Moje są umiejscowione w wielu zakamarkach. Niektóre pielęgnuje, inne zakrywam pudełkami pełnymi wspomnień, które w całej tej nostalgii dają uśmiech. Masz rację, może to listopad. Może herbata grzeje od środka i rozpuszcza lód, który się tam zebrał, może chłód wzmaga potrzebę wewnętrznego otulenia, czymkolwiek jest to spowodowane... Może jesteśmy w złym miejscu i złym czasie, pełnym łez, których momentami nie da się powstrzymać... Nie wiem, po prostu. Ale czasem trzeba zwyczajnie się rozpłakać, sama mówię to ludziom, choć nie pamiętam, żebym przy kimkolwiek płakała tak, jak wczoraj. Może to kwestia słabości, a może - mimo wszystko - zaufania...
UsuńDziękuję. Cieszę się, że jesteś.
Wiesz co? Ja mam chyba trochę łatwiej z tym odkurzaniem, bo u mnie rzeczy, ktore chowam, są w jakiś sposob jednoznaczne, mimo że nadal dsobre i złe naraz- ale nie ma w nich subtelności do końca, tylko cała jasrkawość. Tak mi się teraz nasunęło że...jeśli masz mnóstwo małych pudełeczek pod kamyczkami różnorodnymi, jest chyba trudniej, niż gdy masz konkretne pudła. Albo trumny. Tak jakoś mi się nasunęło.
UsuńI od czasu do czasu każdy chłód potrzebuje ciepła. Czułości. Wszyscy musimy się ogrzać. A łez, tych nie trzeba się wstydzić. Właśnie ktoś już nauczył mnie że płacz to odwaga, pozwolenie sobie na rozpadanie, łzy- to siła. Słabością jest unikanie miękkości. A miękkośćprosi o drugą miękkość w nas, więc dobrze w tym płaczu ją znleźć w kimś. I płakać przy kimś. A i ufać, też jest piękną rzeczą.
Uporządkowane rzeczy w moich pudłach też są jednoznaczne - dobre, złe, czasem niepewne w chwili, w której uderzają, ale dają mi poczucie tego, że wiem, gdzie jest ich miejsce... Tak sobie myślę, czytając te słowa, że mam chyba problem z tym co dzieje się w tej chwili. A co tak naprawdę się dzieje - nie wiem. Łapię się na tym, że pudełka są prostsze od tego, co namacalne, dlatego pewne rzeczy chciałabym w nich zamknąć. A z drugiej strony chcę, by trwały. I tu jest ten paradoks, stąd bierze się chłód w miejscach, w których tak naprawdę jest ciepło. Pustka gdzieś w środku uderza ze zdwojoną siłą w chwilach bliskości, bo ona z fiaskiem okazuje się pozorna.
UsuńA łzy... zgadzam się z Tobą. Tylko widzisz, to ja zawsze byłam tą, która te łzy chłonęła, czyjeś. A wczoraj pierwszy raz w życiu ktoś podał mi chusteczki i czuję się z tym dużo gorzej niż powinnam. To jest kwestia zaufania. Zaufania, które czuję i które doceniam w każdym momencie, ale... Jest tu jakieś "ale", boleśnie wywołujące wyrzuty sumienia w miejscu, w którym nie powinno ich być.
Rozumiem. Zdawaly mi się być bardziej pogmatwane, ale może muszą być też jednoznaczne, żeby do pudeł w ogóle trafić.
UsuńNie wiesz co dzieje się teraz z powodu splotu różnych emocji, których nie możesz rozsupłać czy też same zdarzenia, fakty są pomieszane i nie idzie w nich złapać rozeznania? I wiesz...takie uczucie, mi osobiście kojarzy się z lękiem przed przeżyciem żałoby- nie tej dosłownej, po śmierci, ale żałoby w szerszym wymiarze, jak każdej po utracie, zamknięciu jakiegoś rodzdziału- bo każde zamknięcie jest symboliczną "śmiercią", po której musimy odbyć rytuał żałobny. A nieraz bardzo ciężko się na to zdecydować. Ale to absolutnie osobiste skojarzenie, chociaż, może w mojej prywacie i ty masz jakiś swój trop:)
I...bosz, jak ja to dobrze rozumiem. Też zazwyczaj jestem tą, na której się płacze. Właściwie nawet w pewien sposób przez swoje dzieciństwo mam w tej kwestii pewną nadkompensację, z której na szczęścię zdaje sobie sprawę. I doskonale wiem, że jeśli ty jesteś zazwyczaj skałą, to trudno jest zmienić się nagle w płaczącą wierzbę, która na niej rośnie. I po pierwszym takim zdarzeniu pojawia się nawet chyba jakiś...moralny kac, który nie ma uzasadnienia. Bo ta transformacja boli. Ale...warto przez to transformowanie, jakieś dojrzewanie przejść. I ty tylko sama wiesz, czy wyrzuty sumienia i kaca moralnego masz przez zmiany w sobie...czy też przez inne rzeczy. I mam nadzieję, że prędzej czy później do tego dotrzesz. Samego źródła i będziesz mogła z nim zrobić to, co właściwe.
Niektóre rozmowy muszą się odbyć, choć e duchu bardzo ich nie chcemy, podświadomie unikamy, Ale one muszą w końcu wybrzmieć, bo czasem niedopowiedzenia robią jeszcze większą szkodę. Sama to przerabiałam, choć nie pamiętam, kiedy było to na tak intymnym poziomie jak u Ciebie.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się.
Ja takiej nie przerabiałam chyba wcześniej... Usłyszałam dużo więcej niż chciałam kiedykolwiek i ostatecznie nie powiedziałam tego, co chciałam powiedzieć, ale pustka, która pojawiła się po łzach, których z całą pewnością nigdy nie chciałam pokazać, jest gorsza nawet niż te łzy. Są takie momenty, kiedy człowiek po prostu wybucha...
UsuńSą takie momenty niestety. Zwłaszcza, kiedy wydaje nam się, że pozornie panuje spokój, a tylko trzymamy emocje na wodzy. Teraz wszystko jest świeże, ale mam nadzieję,. że z czasem poczujesz ulgę. Takie wybuchy często do tego prowadzą.
UsuńNie wiem czy da się to nazwać ulgą, ale szczerze mówiąc... ulżyło mi w tej relacji, mam jedynie wyrzuty sumienia związane z tym, jak wyglądała ta rozmowa. A to się pewnie w jakiś sposób rozjaśni, jak zaczniemy (lub nie) ze sobą rozmawiać.
UsuńA wybuch dał mi tylko poczucie ciszy w środku. Tyle, że nie jestem do końca pewna czy to dobre uczucie...
Czasem ciężko myśli zebrać w słowa.
OdpowiedzUsuńPrzepięknie napisany ten wpis. Z chęcią przeczytałabym jeszcze jakiś wpis Twojego autorstwa i mam nadzieję, że jeszcze nadarzy się taka okazja. Piosenkę "nie mam dla ciebie miłości" uwielbiam ;)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń